czwartek, 27 lipca 2017

Graczem od zawsze cz.6 - Suplement do Mafii, czyli Mafia III Rivals

Ostatnio podczas pisania na blogu o grach z seri Mafia, trafiłem w internecie na informację że równolegle z Mafią III, na PC i konsole, została wydana również mobilna Mafia III - Rivals na urządzenia z iOS i Androidem.



Nigdy nie byłem fanem grania na smartfonie, o czym pisałem już wcześniej w cyklu Graczem do zawsze i EA Games Challenge Everything i nawet wcześniej gry z serii NFS czy teraz Mafia nie zmieniły mojego podejścia do tego typu rozgrywki :)


Tak jak wspomniałem Mafia III Rivals została wydana w październiku 2016 roku, równolegle "dużą" Mafią III przez 2K Games, natomiast firmą developerską która odpowiedzialna jest za napisanie tej mobilnej wersji Mafii, jest Cat Daddy Games

Akcja gry podobnie jak w Mafii III, rozgrywa się w latach 60 ubiegłego wieku, w fikcyjnym mieście New Bordeaux (wzorowanym na Nowym Orleanie) i choć spotkamy tu wiele postaci z trzeciej Mafii, jak Vito Scaletta czy LincolnClay, to oprócz realiów dzielonych z "dużą siostrą", jest to zupełnie inny rodzaj rozgrywki. To bitewny RPG, w którym rozgrywka polega głównie na toczeniu walk pomiędzy grupami gangsterów, a my wcielamy się w ambitnego szefa jednego z gangów, którego celem jest stworzenie mafijnego imperium i przejęciem kontroli nad całym miastem. 




Jak na RPG-a przystało, zajmujemy się również werbowaniem kolejnych podwładnych i rozwijaniem ich umiejętności, za pomocą zdobywanych punktów doświadczenia. Wygrane bitwy między gangami przynoszą nam również łupy, które pozwalają na nabywanie coraz lepszego uzbrojenia i poszerzania ekwipunku. Za zdobyte łupy możemy kupować między innymi broń palną, noże, kastety, kamizelki kuloodporne czy nawet samochody.


Oprócz rozgrywki z "inteligencją" gry, mamy również do wyboru szranki z innymi realnymi graczami, gdzie stawką są dodatkowe cenne nagrody, jak również pozycja w rankingach. Jeśli chodzi o samą mechanikę gry, to podczas bitwy między gangami, nie mamy tu możliwości sterowania ruchami gracza, a jedynie możemy wybrać kto kogo zaatakuje i za pomocą czego :) 




Ci bardziej uzbrojeni, oczywiście zadają większe obrażenia przeciwnikowi. Sama rozgrywka jest dość nudna i powiela w zasadzie ciągły schemat, który sprowadza się do wyboru naszego gangstera, wyboru przeciwnika, następuje sekwencja walki i po chwili oczekujemy na ruch naszego przeciwnika, który również wybiera kogo i kim zaatakuje. I to tyle, po kilku rundach mamy wrażenie że robimy wciąż dokładnie to samo 



Rozgrywkę wzbogaca dodatkowo element strategiczny. Wygrywając kolejne bitwy przejmujemy kontrolę nad kolejnymi sektorami miasta, jak również zlokalizowanymi tam różnorodnymi biznesami co ma wpływ na zdobywanie kolejnych pieniędzy, jak rownież dodatkowych bonusów. 
Grafika nie jest oczywiście taka, jak w "dużej" Mafii jednak robi dobre wrażenie wizualne, Na początku mamy ładną sekwencjęfilmową, wprowadzającą nasz szybko w klimat gry, a potem widzimy już tylko skrawek ciemnej uliczki i stojące na przeciw siebie gangi, gotowe do walki. Całości dopełnia wpisująca się w klimat rozgrywki muzyka oraz ciekawe dialogi prowadzone w komiksowej formie. 







Oczywiście jak w tego typu grach, nie obyło się bez mikropłatności :) Gra jest do pobrania za darmo, więc na czymś trzeba zarobić :) Bez korzystania z nich,  czuć że jesteśmy blokowani w rozwoju podczas gry. Dotyczą one ulepszania postaci, dzięki czemu możemy szybciej i skuteczniej pokonywać wrogów. Oczywiście ulepszeń postaci możemy dokonywać poprzez znajdźki, jednak w grze jest ich bardzo mało i od razu widać że nie płacąc, mamy mniejsze szanse na szybki rozwój. 

Tak jak wspomniałem wcześniej gra jest dość nudna i schematyczna. Zupełnie nie wciągnęła mnie ani "mafijnym" klimatem, ani rozgrywką. Pograłem w nią kilka razy i znudziłem się. Nigdy w zasadzie nie byłem tez fanem RPG-ów, a może również moje nastawienie do grania na iPhonie, czy w tym przypadku iPadzie miało na to wpływ, ale myślę że spore "zasługi" ma tu sam rodzaj dość monotonnej rozgrywki. 
Według mnie nie jest to "ta prawdziwa" Mafia która ma swój urok i klimat. To prosta i niewymagająca gra, na smart urządzenia, która bazując na swojej "dużej" siostrze ma generować dodatkowe zyski wydawcy poprzez mikropłatności. To gra dla tych, którzy mają  do zabicia trochę czasu w pracy czy podczas urlopu na plaży, dłużącej się podróży, czy na przykłada w kolejce do lekarza :) 

27.07.2017










niedziela, 16 lipca 2017

Graczem od zawsze cz.5 - Mafia

Ostatnio udało mi się znaleźć chwilę wolnego czasu, aby móc usiąść z padem w ręku i poczuć się jak kiedyś, gdy włączając wieczorem konsole (lub jeszcze w latach wcześniejszych komputer) patrzyłem, jak za oknem powoli wstaje dzień. :) Dziś to w zasadzie jedyna możliwa pora na granie, gdyż przez cały dzień po domu biega 16 miesięczny brzdąc, absorbując sobą wszystko i wszystkich dookoła. Ale wróćmy jednak do gier.
Uzbierała się spora ilość tytułów i na XBOX-a ONE i jeszcze te, w które zawsze chciałem zagrać na XBOX 360. A seria o której mam zamiar napisać "ciągnie się" w zasadzie przez wszystkie XBOX-y - MAFIA. To o niej chciałbym napisać świeżo po ukończeniu trzeciej części Mafii na XBOX ONE.

Graczem od zawsze cz. 5 - seria MAFIA


Z pierwszą MAFIĄ zetknąłem się jeszcze na PeCecie i już wtedy gra zrobiła na mnie niesamowite wrażenie swoim klimatem, fabułą, grafiką czy samą akcją. Pamiętam jak kilka nocy  z rzędu zostało zarwane, aby móc wykonać jeszcze jedno zadanie przed snem, by zobaczyć co będzie dalej. Nie wiele gier to potrafiło, poza serią Need For Speed, o której pisałem w poprzednich częściach cyklu - Graczem od Zawsze. A jednak Mafia to potrafiła.




Pierwsza Mafia: The City of Lost Heaven, została wydana przez czeskie studio Illusion Softworks (potem 2K Czech) w roku 2002, właśnie w wersji na PC, a do mnie trafiła niedługo później. Mafia to trzecioosobowa gra akcji, gdzie trójwymiarowy świat Ameryki lat 30-tych XX wieku, widzimy zza pleców głównego bohatera którym jest początkujący gangster Tommy.



To co najbardziej urzekło mnie w Mafii to niespotykany dotychczas w grach, jej klimat. Sama rozgrywka to "zwiedzanie", zresztą według mnie bardzo dobrze odwzorowanego gangsterskiego miasta i wykonywanie kolejnych misji fabularnych.

W grze mamy również ciekawy tryb rozgrywki tzw. Jazda Swobodna (Free Ride) w której to do dyspozycji otrzymujemy całe miasto i możemy w nim, tak naprawdę robić co nam się podoba. Możemy być taksówkarzem (zresztą od tego zawodu zaczynamy naszą grę fabularną), gdzie naszym celem jest dowiezienie zabranego z ulicy pasażera w określone miejsce w mieście, w odpowiednim czasie.



Aby jednak w ogóle zacząć pracę "na taksówce" trzeba ją sobie, jak na gangstera przystało najpierw ukraść :) Po zakończonym kursie otrzymujemy za wykonanie usługi oczywiście pieniądze które przydadzą nam się na mandaty, pokrycie kosztów leczenia, naprawę samochodu, czy zakup broni. Całkiem nieźle możemy również zarobić na łamaniu przepisów ruchu drogowego. Udajemy się samochodem na przedmieścia i tam możemy uskuteczniać szaleńczą jazdę z dużą prędkością, a im szybciej będziemy jechać tym więcej pieniędzy wpłynie na nasze konto. 


Możemy również zarabiać wdając się w walkę z innymi gangsterami przemierzającymi w samochodach miasto Lost Heaven. Wystarczy w nich uderzyć lub strzelić w nadjeżdżający specyficznie wyglądający czarny samochód (oznaczony również pomarańczowym kolorem na naszym radarze) by rozpoczęła się jatka. Oczywiście można nieźle na tych "wojnach ulicznych" zarobić, jednak jest to obarczone sporą dozą ryzyka i zabicia nas :) Kolejną ciekawą opcją w tym trybie na zarobienie pieniędzy, jest "niszczenie mienia" w postaci samochodów. Gdy doprowadzimy do wybuch samochodu ( na przykład solidnie go ostrzeliwując), należy jednak brać pod uwagę to że nie specjalnie to się może spodobać Policji. 

To niektóre ciekawe możliwości tego trybu Mafii. Free Ride to w zasadzie ulubiona rozgrywka mojego brata, który choć nie jest fanem grania, potrafił całkiem spore ilości czasu przeznaczyć na "granie" w jeździe swobodnej. 


Wracając do fabularnej czę ści gry. Rozgrywka, tak jak wspomniałem wcześniej polega na wykonywaniu zadań, które nie do końca są legalne, w ten sposób wspinając się po szczeblach mafijnej kariery. Mamy pościgi, strzelaniny, rabunki, ale są też wątki które mi najbardziej w grze przypasowały czyli wyścigi samochodowe. 


Generalnie w grze całkiem sporo jeździ się samochodem, najpierw będąc wspomnianym taksówkarzem wozimy ludzi po mieście, w kolejnych misjach jedziemy na miejsce akcji, a to trzeba coś gdzieś dostarczyć z jednej części miasta do drugiej. Pamiętam, że grając w grę często z bratem robiliśmy misje fabularne naprzemiennie, te w których głównym zadaniem była jazda samochodem wykonywałem ja, natomiast tymi bardziej do postrzelania zajmował się brat. I tak mijały nam dobre godziny spędzone z Mafią. 

Na uwagę zasługuje również muzyka w grze, idealnie wpisująca się w klimat oraz dopasowana do miejsca i  okresu w którym toczy się akcja, czyli do Ameryki lat 30-tych XX wieku. Oprócz skomponowanego przez Vladimira Simunka głównego motywu gry , znajdziemy tu również utwory Django Reinhardt-a, Louis-a Prim-a czy The Mills Brothers. Gdy poruszamy się po mieście w trybie swobodnej jazdy, każda dzielnica ma przypisaną muzykę, ponadto każda misja fabularna posiada swoją muzykę. Pełna lista utworów z Mafii I znajdziemy pod tym linkiem.
Twórcy również przyłożyli się do grafiki i wygenerowania tętniącego życiem miasta Lost Heaven i to wszystko razem z tworzyło ten nieznany mi dotychczas i wciągający klimat gry.




Wielokrotnie wracałem do tego tytułu, gdyż na kolejny musiałem poczekać do czasów mojego XBOX-a 360, czyli do roku 2010. W tym właśnie roku została wydana przez 2K Games druga część Mafii, za którą odpowiedzialni są ci sami twórcy, co części pierwszej.


Druga część dzieje się w latach 40-tych i 50-tych XX wieku i choć znajdziemy kilka odwołań do poprzedniej części, mamy tu zupełnie inną historię. Jej głównym bohaterem jest niejaki Vito Scaletti, który wraz z rodzicami poszukujących w Ameryce lepszego życia emigruje z Włoch na początku ubiegłego wieku. Okazuje się jednak, że życie w "raju za oceanem" nie jest do końca takie jakiego oczekiwali Scalett-owie, ledwo wiążą koniec z końcem. Dorastający Vito, wraz z kumplem z podwórka Joe Barbaro, zaczęli popełniać drobne przestępstwa. W trakcie jednego z włamań "młodociani przestępcy" zostali złapani na gorącym uczynku i jak to z reguły bywa, Joe-owy udało się umknąć policji, natomiast Vito wpadł w ręce stróżów prawa. Dostał jednak propozycję nie od odrzucenia - zamiast odsiadywać wyrok, mógł zamienić go na służbę w armii Stanów Zjednoczonych, podczas działań w Europie. 



Vito trafił do Włoch (walcząc po stronie aliantów w zasadzie ze swoimi rodakami) i tam jako żołnierz radziło sobie wyśmienicie, jednak jego zapowiadającą się wojskową karierę przerwała ciężka rana. Na szczęście w jednym jeszcze kawałku, choć mocno poraniony trafił do szpitala, gdzie dochodził do zdrowia, aż w końcu lekarze postawili go na nogi. Po wyjściu ze szpitala Vito został uhonorowany medalem i otrzymał miesiąc wolnego. Postanowił spędzić go w rodzinnym Empire Bay (wymyślone w grze miasto wzorowane na Nowym Yorku). Po powrocie dowiaduje się od swojej siostry, że rodzina ma długi i wraz ze swoim dawnym kompanem Joe Barbaro z braku większych możliwości zarobienia szybko dużych pieniędzy wkracza na drogę przestępczą. I tu zaczyna się prawdziwa akcja gry, zaczynają się kradzieże, porwania, zabójstwa i ucieczki co skutkuje tym że Vito trafia w końcu na 10 lat do więzienia. Po wyjściu jednak kontynuuje drogę po mafijnej ścieżce kariery.




Choć teoretycznie "otwarty świat" w Mafii II, daję nam swobodę zwiedzania miasta to i tym razem rozgrywka fabularna również jest dość liniowa i składa się z 15 rozdziałów. Główny bohater może oczywiście bez najmniejszych przeszkód poruszać się po mnieście i zwiedzać różne lokacje, w postaci sklepów, czy lokali użyteczności publicznej, jednak odbywa się to w trakcie wypełniania jakiegoś zadania. Jak przystało na twórców i tym razem bardzo dobrze odwzorowali graficznie miasto z tamtego okresu. Znajdziemy charakterystyczne miejsca ze wzorca (NYC) czyli Empire State Building czy Most Brooklyn-ski, a po mieście możemy jeździć, aż 50-ciom różnymi rodzajami samochodów. Są to w zasadzie odwzorowane oryginalne samochody z epoki, jednak ze względu na brak licencji, ich marki zostały zmienione. 


Miasto zostało stworzone z wielkim pietyzmem i dbałością o detale, a każda dzielnica ma swój unikatowy klimat. Mamy wrażenie że Empire Bay bardziej "żyje" niż miasto Lost Heaven z poprzedniej części. To nie tylko poruszające się po ulicach auta, czy przechodnie zmierzający w nieznanym kierunku, ale również sąsiad uderzający pięściami w drzwi mieszkania obok, człowiek rozmawiający w budce telefonicznej, a także robotnik wyrzucający węgiel łopatą, czy kobieta myjąca podłogę na korytarzu. To wszystko podkreśla wyjątkowość tego miasta. 


Wszystkie te graficzne perełki zawdzięczamy zupełnie nowemu silnikowi gry, o nazwie Illusion wspierany przez fizyczny silnik NVIDIA PhysX.

Choć misje w grze powielają pewne schematy, nie jest to w żaden sposób monotonne, a sama gra dozuje nam z umiarem kolejne elementy rozgrywki. Jak przystało na rasową Mafię nie obędzie się tu bez jeżdżenia samochodem. 



Do wybranych lokacji w danej misji przemieszczamy się autem, oczywiście możemy pójść również na pieszo jeśli mamy na to ochotę, ale myślę że jazda samochodem jest o wiele ciekawsza. Samochód oczywiście możemy ukraść na tak zwaną "pasówkę", lub wybijając szybę łokciem. Możemy rownież  wyciągnąć właściciela z jego pojazdu, "obicie twarzy" i możemy odjechać z miejsca zdarzenia jego samochodem. Jeśli jakieś auto przypadnie nam bardziej do gustu, niż inne, wtedy możemy go odstawić do własnego garażu. Co ciekawe samochód pozostawiony w garażu pozostanie taki, jakim go tam wstawiliśmy. Jeśli po brawurowej jeździe, wstawiliśmy auto "dość zużyte", to gdy będziemy chcieli z niego skorzystać w kolejnej misji, ono będzie dokładnie w takim samym stanie. Nie "zregeneruje" się. Podobnie jest z autem poszukiwanym przez stróżów prawa. Jeśli wiedziemy takim samochodem do garażu, to po wyjeździe z niego w kolejnej misji, samochód jest dalej samochodem poszukiwanym i zwróci uwagę policji. Rozwiązaniem tego problemu jest oczywiście przemalowanie lub zmiana tablic rejestracyjnych w którymś z warsztatów. Możemy tam również tuningować auta wizualnie, na przykład kupując nowe felgi i mechanicznie, poprawiając osiągi naszego samochodu.
Sam model jazdy samochodem choć "default-owo" jest zręcznościowy, to mamy możliwość zmiany tego modelu na symulacyjny. Auta w porównaniu do pierwszej części są mniej "ociężałe" i mniej toporne w prowadzeniu. Choć sam jestem fanem "ścigałek" samochodowych, wolałem jednak mniej realistyczne doznania z jazdy samochodem i tryb   zręcznościowy bardziej mi odpowiadał. Jeśli jesteśmy przy jeździe samochodem to warto wspomnieć o ścieżce dźwiękowej gry. Mamy do wyboru trzy stacje radiowe, oferujące nam różnego rodzaju muzykę z ponad 130 licencjonowanych utworów. Oryginalne 50 utworów wykorzystanych w grze tym razem skomponował Matus Siroky oraz Adam Kuruc a nagrania dokonała Orkiestra Filharmonii Narodowej w Pradze.
Całą listę muzyki z Mafii II można znaleźć pod tym linkiem. Podobno jeśli zagłębimy się w szczegóły historyczne muzyki z gry, okaże się że muzyka którą usłyszymy we wspomnianym radiu wyprzedzała swoją epokę. W roku 1951 usłyszymy na przykład utwór C'mon Everybody - Ediego Cochrana który został wydany tak naprawdę w roku 1958. Generalnie cała muzyka Rock and Roll-owa, którą dostajemy w grze we wczesnych latach 50 to realnie "pieśń przyszłości", gdyż tak naprawdę w tedy jeszcze powinna nam brzmieć w radiu muzyka jazz-owa, ale czy to ma aż tak wielkie znaczenie, skoro gra w połączeniu z muzyką daje nam niesamowitą frajdę.

Według mnie gra była równie wciągająca co pierwsza część, nie pozwalając oderwać się od rozgrywki długimi godzinami i jak w przypadku pierwszej Mafii, wielokrotnie witałem kolejny dzień, jednak tym razem, przed dużo większym ekranem telewizora i z padem w ręku.

Jako ciekawostkę i swoistego rodzaju nawiązanie do pierwszej części Mafii jest postać głównego bohatera Thomasa Angelo, który w epilogu zostaje zastrzelony przed swoim domem, a w jednym z rozdziałów Mafii II dowiadujemy się że zabójcami Angelo są Vito Scaletta i Joe Barbaro czyli nasi główni bohaterowie. W obydwu częściach pierwszej i drugiem możemy obejrzeć niemal tę samą cut-scenkę, w której zamachowcy podjeżdżają pod dom ofiary w tym samym, czerwonym samochodem. 



Kolejna gra z tej serii czyli Mafia III to, dla mnie historia z przed kilku dni, która to w zasadzie skłoniła mnie do napisanie tego tekstu i podsumowania całej serii. Choć słyszałem o Mafii III dużo i dużo wcześniej, jeszcze w zapowiedziach przed premierą i choć kilkakrotnie nosiłem się zamiarem jej zakupu, to dopiero ostatnio znalazłem czas i udało mi się zrealizować plan zagrania w Mafię i w końcu trzecia odsłona gry trafiła w moje ręce. Czytałem wiele recenzji i różne opinie, na jej temat, najczęściej niezbyt pozytywne, na przykład że nie jest jak GTA 5, a to że nie jest zupełnie Mafią, jaką znaliśmy do tej pory, ale ja generalnie bardzo sceptycznie podchodzę do takich recenzji i z reguły sam na własnej skórze przekonuję się czy gra mi się podoba czy nie. Być może zupełnie czegoś innego oczekuję niż recenzenci :) Ponieważ w grę zagrałem dopiero teraz (niecały rok po premierze), nie doświadczyłem może "choroby wieku dziecięcego" i tych wszystkich wczesnych bolączek i błędów:) na które podobno gra cierpiała, zaraz po wydaniu i to nie tylko w wersji PC, ale rownież w wersji na konsole. Wspomnę tylko że tym razem grałem XBOX-e ONE i gdy tylko zacząłem rozgrywkę, nieszczególnie odniosłem wrażenie, że to jest zła gra. Wręcz przeciwnie, tradycyjnie zarywałem noce z padem w dłoni. W zasadzie teraz przy małym dziecku "nocne granie" to jedyna możliwość, aby w miarę spokojnie móc sobie pograć. Oczywiście odniosłem podobnie jak wspomniani recenzenci wrażenie, że misje są bardzo schematyczne, ale to mi zupełnie nie przeszkadzało w rozgrywce.


Mafia III została wydana w październiku 2016 roku przez 2K Games, a stworzona przez studio Hangar 13 (to byli pracownicy 2K Czech, a wcześniej Illusion Softworks, którzy po zlikwidowaniu czeskiej firmy w 2014 roku zostali zatrudnieniu przez nowego amerykańskiego developera). Krótko mówiąc, w zasadzie napisali ją ludzie którzy pracowali przy poprzednich dwóch częściach Mafii. 
Tym razem akcja gry została osadzona w roku 1968 i rozgrywa się w fikcyjnym mieście New Bordeaux, wzorowanym na Nowym Orleanie i jak to na Mafię przystało, miasto znów zachwyca graficznie. 





Jest ono również tym razem dużo większe od miast Lost Heaven i Empire Bay z dwoch poprzednich części. 


W grze kierujemy losem niejakiego Lincolna Clay-a, weterana wojny w Wietnamie, który pała zemstą do lokalnych gangsterów, którzy po wspólnie wykonanym "skoku", przy podziale łupów zamordowali jego najbliższych, jego przybraną rodzinę. Lincoln również miał wtedy zginąć, ale cudem uszedł z życiem i został uratowany przez Ojca James-a, księdza, który wcześniej wychowywał Linocln-a, prowadząc katolicki sierociniec. 


Od tego momentu jedynej jego celem w życiu naszego bohatera jest pomszczenie bliskich i zgładzenie stojącego za całą sprawą Sala Marcano "dona" włoskiej "rodziny" z New Bordeaux. W swojej misji Clay będzie mógł liczyć na pomoc innych bossów z przestępczego świadka, irlandczyka Burke-a, Cassandry - stojącej na czele haitańskich gangów, czy ( i tu niespodzianka)  niejakiego Vito Scallety, znanego nam z drugiej części Mafii. Istotnym elementem rozgrywki jest możliwość przejmowania nielegalnych interesów, wrogich ugrupowań. Po wykonaniu misji, mających na celu dotarcie do głównego bossa, ostatecznie możemy go zaatakować i przejąć jego interesy, a zdobyte włości przekazać jednemu z naszych "wspólników". Co równie ciekawe, jeśli będziemy faworyzować bardziej jednego z nich, przekazując, mu większe obszary wpływów, może to doprowadzić do nerwowej atmosfery, a wręcz konfliktu. Fabuła nie jest może jakoś bardzo zaskakująca, jednak poprowadzona bardzo zgrabnie, z bardzo dobrze napisanymi i dobrze zagranymi postaciami, oraz  ciekawymi dialogami. Fabuła również zyskuje i zarazem wciąga, poprzez użycie pewnego rodzaju zabiegu, polegającego na tym, że o losach głównego bohatera dowiadujemy się przesłuchań osób powiązanych z Lincolnem, mających miejsce lata później, po właściwej akcji gry. Jakim człowiekiem był Lincoln i jak przebiegała cała akcja mająca na celu wyeliminowanie sprawców morderstwa jego najbliższych dowiadujemy się  z filmowych cut-cenek, w czasie przeszłym i słuchanie tego co mają do powiedzenia na przykład ojciec James, ksiądz prowadzący sierociniec w którym wychował się Clay, ten który go uratował po nieudanym postrzeleniu w głowę, oraz przesłuchiwany John Donovan agent CIA i kolega Clay-a z w Wietnamu, który dostarczał Lincolnowi wszelkich danych, jak ma dotrzeć do morderców jego bliskich, tworzy również ten niepowtarzalny klimat gry.


Mafia III to otwarty świat i choć mamy fabularną ścieżkę, mamy tu również misje poboczne, które jak się dowiadujemy z przebiegu rozgrywki, mają dość istotny wpływ na wątek fabularny gry. Rozgrywkę można podzielić na dwa główne nurty, czyli na walkę i eksplorację. Walka to po prostu strzelanka, gdzie aby przetrwać zwycięsko, musimy chować się za osłonami, no i oczywiście celnie strzelać do wroga. Gra jednak została tak skonstruowana, że czasami zamiast używania karabinu, czy pistoletu lepszym rozwiązaniem jest skradanie się czy śledzenie wroga. Stajemy również często przed wyborem, czy po przesłuchaniu przeciwnika i zdobyciu interesujących nas informacji, lepiej będzie go zabić, czy może jednak zmusić go do dalszej współpracy z naszymi wspólnikami. 

Stworzone z rozmachem miasto New Bordeaux możemy eksplorować "na nogach", lub przy pomocy pojazdów, nie koniecznie nawet samochodów. Możemy poruszać się na przyklad motorówkami, po licznych odnogach rzecznych i kanałach. Możemy również płynąć wpław, lecz wtedy bardzo często kończymy w paszczy aligatora :) 


Wracając jednak do jazdy samochodem, nawiązując do poprzednich odsłon serii, tu również mamy liczne misje "samochodowe", oraz typowe rozgrywki wyścigowe. 





Podobnie jak już w poprzedniej części Mafii mamy do wyboru dwa modele jazdy samochodem, typowo zręcznościowy, ale  także model symulacyjnym, który odwzorowuje realistyczne zachowania samochodu podczas jazdy. Różne pojazdy oczywiście prowadzą się inaczej, odniosłem jednak wrażenie że prowadzenie pojazdu sportowego, w trybie zręcznościowym, bardzo przypomina mi prowadzenie samochodu w grze Driver 2, ale to oczywiście moje subiektywne odczucie :) Dodatkową atrakcją jest możliwość modyfikowania aut wizualnie, czy mechanicznie. W grze mamy do dyspozycji różne typy samochodów, które zostały jednak stworzone na podstawie rzeczywistych modeli aut, jeżdżących w tym czasie po amerykańskich ulicach. Pojazdy w grze możemy również podzielić na dwa rodzaje, czyli te które jeżdżą po ulicach New Bordeaux, oraz takie które odblokowujemy wraz z postępami w grze. Pierwszy rodzaj aut możemy swobodnie ukraść z ulicy, ale nie możemy ich zatrzymać, natomiast drugi rodzaj, który otrzymaliśmy w trakcie rozgrywki zostają z nami "na zawsze" i możemy przywołać je w dowolne miejsce, aby nie musieć poruszać się pieszo :) 

Tradycyjnie już jak na Mafię przystało, duży nacisk położono w grze na warstwę muzyczną. Tu również, jak w poprzedniej części mamy do wyboru mnóstwo licencjonowanych piosenek pochodzących z okresy zbliżonego do akcji gry czyli roku 1968. Usłyszymy między innymi James-a Brown-a, Animals-ów, Rolling Stones-ów czy Sama Cooke-a. Pełną listę utworów znajdziemy pod tym linkiem. Również jak w każdej Mafii, oprócz licencjonowanych utworów, mamy również 20 specjalnie skomponowanych na potrzeby gry, tym razem autorską muzyką zajęli się panowie: Jesse Harlin oraz Jim Bonney. Utworów możemy posłuchać w zasadzie jak w każdej Mafii, w samochodowym radiu, gdzie mamy do wyboru trzy różne stacje, ale rownież muzykę usłyszymy wybranych cut-scenkach oraz w misjach fabularnych. 

Wspomnę jeszcze tylko że Mafię III możemy skończyć.... na trzy sposoby. Choć zakończenie w zasadzie jest jedno (UWAGA jeśli ktoś jeszcze nie grał), udaje nam się dotrzeć w końcu do Sala Marcano i oczywiście go zabić, ale pozostaje jeszcze przed nami kolejny wybór co dalej? Po rozmowie z Johnem Donovanem i Ojcem Jamesem musimy dokonać wyboru naszego zakończenia. To link do opisu wszystkich możliwych zakończeń a poniżej film przestawiający je wszystkie.


Każda z kolejnych Mafii, była grą która wciągała mnie w swoją rozgrywkę całkowicie i nie pozwalała oderwać się od akcji. Chęć przejścia kolejnej misji, aby "zobaczyć" co będzie dalej, skutkowała u mnie najczęściej zarwaną nocą i pójściem spać dopiero bladym świtem. W pierwszą Mafię grałem dawno, jeszcze na swoimi pierwszym PC, choć całkiem nie dawno, bo przy okazji Mafii III, dla tak zwanego "odświeżenia" sobie serii, zagrałem w Mafię na "klasycznym", pierwszym XBOX-ie. Choć wydaje mi się że konsolowy pad, nie jest idealnym rozwiązaniem dla tej gry i być może spowodowane jest to tym, że oryginalnie w 2002 roku Mafia została wydana tylko na PC, a dopiero dwa lata później "przepisano" ją na PlayStation 2 i pierwszego XBOX-a, to sam jej klimat i "miodność" pozostał niezmienny. Wciąż mimo upływu tylu lat, choć dziś grafika jest może z "poprzedniej epoki", to gra ma wiąż to "coś". Coś, co odróżniało ją innych gier i powodowało że stałem się jej fanem. I pozostałem nim, przez kolejne dwie części. Nie zraziły mnie często niepochlebne recenzje i zarzuty do części trzeciej, musiałem sam się przekonać, czy jest naprawdę tak źle i według mnie, nie jest, a wręcz przeciwnie. Gra musiała się zmienić nawiązując do upodobań współczesnego gracza, ale nie zmieniła się tak, żeby nie dało się w nią grać i choć zbudowana jest zupełnie inaczej to ja w niej czuję "Mafijne spadkobierstwo". Tak jak pierwsza Mafia oddawała idealnie klimat lat 30-tych XX-wieku, a druga lat 40-tych i 50-tych XX wieku, trzecia część Mafii bardzo ciekawie opowiada o końcówce lat 60-tych XX wieku w Ameryce. Ocierając się o również o problemy obyczajowe i społeczne. Najmniej dziś pamiętam samą rozgrywkę z części II, ale to się zaraz zmieni. Właśnie przyjechałem do swojego rodzinnego miasta, gdzie jakiś czas temu, wywiozłem wraz ze sporą częścią gier swoją poprzednią konsolę XBOX-a 360 i zaraz "przypomnę" sobie pewnie Mafię II, a może wciągnie mnie jak to Mafia ma w zwyczaju, do tego stopnia, że zabiorę ją ze sobą do mojego obecnego domu, gdzie jakiś czas temu, na retro fali, zakupiłem również XBOX-a 360 (aby nie musieć wozić konsol) i kto wie ile nieprzespanych nocy znów z nią spędzę. 

16 lipca 2017





czwartek, 6 lipca 2017

iPod - czyli moja historia słuchania muzyki


Wczoraj (5 lipca) moja dość skromna kolekcja iPod-ów powiększyła się o kolejny "eksponat" model A1136, czyli iPod classic 5generacji, a w ostatnim czasie trafił do mnie jeszcze iPod touch 1 generacji, oraz iPod Nano 3 generacji. Według mnie iPod to jeden z fajniejszych produktów Apple i myślę że porządnie przyczynił się do dzisiejszej pozycji firmy z Coupertino. Szkoda tylko, że jego czas już się skończył, a jego chwile są już w zasadzie policzone. Został niestety "skanibalizowany" przez iPhone-a, który jest numerem jeden firmy Apple i gdy tylko okaże się, że cyferki w rubryce iPoda w Numbers (raczej nie w Excelu) przestaną się podobać w firmie, iPod zniknie na zawsze. 


Postanowiłem podzielić się z wami historią moich iPod-ów, bo chyba stałem się fanem tego, już pewnego rodzaju, historycznego produktu firmy Apple, opisując całą moją drogę "mobilnego" słuchania muzyki (i nie tylko muzyki).

iPod, czyli moja historia słuchania muzyki. 


W domu rodzinnym, choć z tradycjami muzycznymi, nigdy nie było jakiegoś audiofilskiego podejścia do słuchania muzyki, bardziej konsumencki. Pierwszym urządzeniem jakie pamiętam to radiomagnetofon kasetowy "Grundig" MK2500, który to ja i mój brat wykorzystywaliśmy nie tylko do słuchania radia, czy nagrań z kaset, ale również jako "rejestratora audio", czy nawet "przesteru do gitary". 
ZRK MK2500 Grundig 


Tak to prawda, po podłączeniu do wejścia mikrofonowego radiomagnetofonu, sygnału z instrumentu mieliśmy niezłą ilość przesterowanych harmonicznych w głośniku urządzenia (zresztą na wyjściu słuchawkowym również). Pamiętam że oprócz tworzenia własnych "play list" nagrywanych z radia, słuchałem na nim również pierwszych "audiobooków". 
W bibliotece, w moim rodzinnym mieście był tak zwany dział zbiorów audio-wizualnych, gdzie oprócz winylowych płyt, były również nagrania na kasetach, a wśród nich były również wydawnictwa dla osób niewidomych i niedowidzących, tak zwane książki czytane. Pamiętam był tam dość pokaźny zestaw lektur szkolnych, co było już wtedy dużym ułatwieniem na "przeczytanie" zadanej lektury, jaki i książek "dla młodzieży", których  słuchałem już z nieprzymuszonym zainteresowaniem. 
Z wczesnego dzieciństwa pamiętam również nagrania bajek, w formie słuchowisk, często z piosenkami dla dzieci, które rodzice kupowali nam do słuchania. Choć przesłuchałem ich dość sporo, to w pamięci utkwiła mi najbardziej jedna pozycja - Przygody Robinsona Cruzoe bajka muzyczna(rok wydania 1979).
Z czasem bajki zostały zamienione na młodzieżowe hity nagrywane z radia, czy wypożyczane z biblioteki, wśród których były kasetowe wersje płyt niejakiego Jeana Michaela-Jarra: Oxygene (1976), Magnetic Fields(1981), Zoolok (1984) czy Randez-Vous (1986). To był czas, gdy równolegle ze szkołą podstawową, uczęszczałem do szkoły muzycznej i wraz z moim szkolnym kolegą z ławki, rozwijaliśmy pasję gry na instrumentach klawiszowych. A wiadomo że jak elektroniczne instrumenty klawiszowe, to i wspomniany Jean Michael Jarre. Graliśmy nawet razem kilka hitów tego artysty we własnych "keyboard-owch aranżacjach":) 

Po jakimś czasie w domu, za sprawą mojego brata pojawił gramofon UNITRA WG-902 "ARTUR" na płyty winylowe, który zakupił gramofon za pieniądze zebrane z Pierwszej Komunii. 

Z działu audiowizualnego biblioteki zaczęliśmy wypożyczać nagrania na tych dość nieporęcznych mobilnie nośnikach.
Słuchaliśmy w zasadzie wszystkiego co nam wpadło w ręce, choć głównym nurtem muzycznym, jakiego wtedy słuchałem była muzyka heavy metalowa :)) 
Pamiętam płyty (które zresztą mam do dziś) Exumer - Possessed by Fire (1986) czy Helloween - Keeper of the Seven Keys part 1 (1987) po którą w dniu premiery stałem w kilometrowej kolejce w Domu Książki, martwiąc się że Ci wszyscy ludzie przede mną, przyszli właśnie po to wydawnictwo i wykupią te kilka sztuk które trafiły do księgarni. Udało się jednak płytę zakupić. Zadowolony z wydanych pieniędzy (zresztą chyba nie małych wtedy), z płytą pod pachą, najszybciej jak to możliwe, wracałem do domu by móc przesłuchać zakupiony album.

Pamiętam też wyjazdy do Warszawy, gdzie obowiązkowymi punktami wycieczki były sklepy muzyczne (CHPM na placu Konstytucji czy ul. Andersa) oraz księgarnie (nieistniejący ODEON przy ul. Hożej 19 z działem nutowym) czy Dom Książki (skrzyżowanie obecnej al. Solidarności i al. Jana Pawła II) i prawie zawsze jeśli nie z jakąś "upatrzoną" książką, wracałem z winylową płytą.

O ile jeszcze radiomagnetofon MK 2500, na siłę, można było zakwalifikować do urządzeń mobilnych, gdyż po włożeniu 6 baterii R14, można było zabrać go ze sobą i choć rzadko, były takie przypadki, to gramofon był raczej tylko urządzeniem stacjonarnym. 

Pierwszym prawdziwie mobilnym urządzeniem do słuchania muzyki z jakim się zetknąłem był walkman rodzimej produkcji - UNITRA ZRK PS-101 KAJTEK.


W zasadzie był to walkman mojego brata, ale czasem pozwalał mi z niego korzystać. To właśnie on, bardziej ode mnie, nie mógł się obejść bez mobilnego słuchania muzyki.
Dla mnie chyba mobilność tych urządzeń nie była wystarczająco wtedy mobilna :)) i choć patrząc z perspektywy czasu, to ja w zasadzie miałem więcej sytuacji, żeby mieć "muzykę w uszach" to właśnie brat, częściej sięgał po tego rodzaju technologię która umożliwiała mu słuchanie muzyki wszędzie.

Postęp technologiczny kiedyś nie był tak spektakularny jak dziś i nie przynosił co pół roku jakiejś innowacyjnej technologii, jednak jeśli już następował to zmieniał prawie wszystko i tak było w przypadku płyty CD
Pamiętam, że w bibliotece pojawiła się wypożyczalnia płyt CD, a potem we wspomnianym dziale audio-wizualnym, oprócz możliwości wypożyczenia płyty, można było ją również zgrać na kasetę magnetofonową. Często sam korzystałem z tej opcji kiedy jeszcze nie miałem własnego odtwarzacza CD. 

Pierwszy odtwarzacz CD "w dotyku" poznałem przez znajomego mojej Mamy z pracy. Mama pracowała w ZURiT (to chyba skrót od Zakład Usług Radiotechnicznych i Telewizyjnych) dziś byśmy go nazwali Serwisem Audio-Video :) i tam często również praktykowałem poznawanie technologii elektronicznej (choć w zasadzie wtedy tylko analogowej). Jak wspomniałem jeden z pracowników ZURiT-u pokazał mi taki odtwarzacz i jedyną płytę jaką miał - jakiś album CC Catch :) Tak na marginesie i odbiegając zupełnie od tematu, to również on po raz pierwszy pokazał mi magnetowid VHS.

Mój, a w zasadzie nasz (wspólny mój i brata) pierwszy odtwarzacz płyt CD pojawił się w domu jakąś chwilę później. Pamiętam że poszliśmy z Tatą kupić go w ówczesnej BALTONIE :) Był to w zasadzie zestaw HI-FI w postaci zintegrowanego zestawu dwukasetowego radiomagnetofonu z odtwarzaczem CD i z odłączanymi głośnikami firmy YOKO. Niespotykanym wcześniej przeze mnie rozwiązaniem, było to, że odtwarzacz CD nie miał wysuwającej się tacki, a uchylną kieszeń do której wkładało się płytę, tak samo jak kasetę do magnetofonu. 
Ten prosty zestaw audio nie powalał dźwiękiem i można było go porównać na przykład do zestawu typu ZWM Lubartow RM 820S "Condor", niż do modułowych wież firmy UNITRA czy DIORA, ale pozwolił poznać wiele muzyki na płytach CD. 
Pierwsze nasze płyty CD to jakaś "muzyka poważna", oraz jakiś singiel DEPECHE MODE z piosenką World in My Eyes pochodzącą z albumu Violator :)
Dostęp do płyt CD zapewniała wspomniana biblioteka i choć wypożyczenie krążka CD kosztowało, były to raczej symbolicznie kwoty, a przy ówczesnych cenach płyt CD, był to minimalny koszt dający możliwości posłuchania nagrań w cyfrowej jakości. Wypożyczenie płyty z tego co pamiętam odbywało się na dość krótki okres czasu, dzień czy dwa, ale możliwość zgrania sobie płyty na kasetę, już wtedy w warunkach domowych, pozwalał dokładnie zapoznać się z albumem danego wykonawcy i oczywiście tak przygotowany materiał można było zabrać wszędzie ze sobą w walkmanie.

Z czasem wysłużony "KAJTEK" odszedł w zapomnienie, a jego miejsce zajął (oczywiście również zakupiony przez brata) walkman PANASONIC z auto-rewersem, więc nie trzeba było przekładać kasety na drugą stronę, tylko słuchać muzyki nieprzerwanie. Nie pamiętałem niestety dokładnie modelu tego urządzenia i typowałem inny model niż był w rzeczywistości. Po konsultacji z bratem okazało się że był to jednak model: RQ-P260 (a ja typowałem RQ-P266 z dodatkowym korektorem).


Ten sprzęt również wypożyczałem od brata, najczęściej, na wyjazdy zagraniczne, gdzie 20 godzinne podróże autokarem mijały jakoś przyjemniej, a zarobione tam pieniądze bardzo często przeznaczane były na zakup właśnie płyt CD. Ze Szwajcarii, bo tam najczęściej wyjeżdżałem przywoziłem płyty, które były mało osiągalne wtedy w naszym kraju. W Polsce pamiętam dwa miejsca które utkwiły mi w pamięci, w których zaopatrywałem się w płyty CD. Była to wspomniana już wcześniej księgarnia ODEON w Warszawie, do której najczęściej udawałem się gdy odwiedzałem stolicę, jak również sklep (wtedy wysyłkowy) MULTIKULTI PROJECT (zresztą działający do dziś). Nie wiem w jaki sposób trafiliśmy z bratem na ten sklep, prawdopodobnie z ogłoszenia w jakimś piśmie branżowym "Jazz Forum" czy "Muzyk", ale pamiętam, że przysyłali nam całkiem pokaźnych rozmiarów katalog swoich wydawnictw płytowych (i kasetowych chyba też) z którego mogliśmy zamawiać płyty (telefonicznie). Wspomniany katalog był wtedy również pewnego rodzaju zbiorem dyskografi danego wykonawcy. Płyty były jak na nasze (moje i brata) możliwości nie tanie :) ale pamiętam że chętnie wydawaliśmy zaoszczędzone pieniądze, żeby stać się posiadaczem upragnionej płyty CD. 

Jeśli chodzi o walkmany (i to właśnie z auto-reversem) z tamtego okresu pamiętam pewien technologiczny "patent", który wykorzystywała moja koleżanka z technikum podczas sprawdzianów. Polegał on na tym, że nagrywała sobie w domu na magnetofonie "audiobooka" z tematami sprawdzianów i używała walkmana do audio "ściągania" podczas klasówek. Miała długie włosy, które idealnie maskowały małą słuchawkę w uchu i kabelek "idący" pod sweter czy bluzkę :) a dzięki auto-rewersowi nie trzeba było przekładać kasety, aby znaleźć miejsce na taśmie z odpowiedzią na konkretny temat :) Ciekawe jaki pomysł miała by  przy dzisiejszym możliwościach technologicznych. 

W końcu w mobilnym słuchaniu nastąpił również cyfrowy przełom, gdyż brat zakupił sobie discmana, był to jeśli dobrze pamiętam PHILIPS model AX 2000 i teraz wszystkie kolekcjonowane latami płyty można było słuchać w zasadzie wszędzie. 




Z czasem technologia pozwoliła również na kopiowanie płyt CD i choć ówczesne odtwarzacze miały często problem z "czytaniem" nietłoczonych a wypalanych płyt, to z tego co pamiętam, jeśli wypaliło się na dobrym nośniku, to discman radził sobie zaskakująco dobrze z tego rodzaju płytami.
Skutkiem tego, płyty CD straciły swój niepowtarzalny "urok i czar" i coraz częściej na półce zaczęły się pojawiać pudełka z nic nieznaczącymi napisami EMTEC, BASF, czy VERBATIM
Discman miał "zaszytą" fajną technologię - System E.S.P. Shockproof (Electronic Skip Protection), była to w zasadzie pamięć RAM, taki 12 sekundowy bufor dla danych audio, więc nie straszne mu były wstrząsy podczas spacerów. Z tego co pamietam z tego powodu  używaliśmy czasem discmana do grania w zespole z "pół-playbackami", bez obawy o nieoczekiwaną przerwę czy przeskok płyty. Discman okazuje się, że był na tyle solidną konstrukcją (dowiedziałem się od brata), że wciąż działa i znakomicie odtwarza płyty do dnia dzisiejszego.

Do odsłuchiwania płyt, oprócz domowej "wieży" YOKO, mieliśmy do dyspozycji nasze Studio Nagraniowe (o którym pisałem wcześniej na blogu w cyklu - "Jak to się zaczęło? Czyli odAtari do Macbooka") w którym oprócz bardzo dobrego jakościowo odsłuchu  (wzmacniacz NAD seria chyba 304 i kolumny Spirit Absolute Zero) mieliśmy również możliwość kopiowania płyt pożyczanych, czy to od znajomych, czy z biblioteki na studyjnym PC-cie. 

Kolejnym gwoździem do trumny dla płyty CD stał się upowszechniony wtedy (lata 90 XX wieku) w internecie format MP3, który choć dziś po 22 latach jest już w zasadzie podobno martwy, to jednak wiele on zmienił w kwestii muzyki.

Mnie oczywiście również nie ominął ten trend :) i dopiero wtedy odczułem że słuchanie może być w końcu mobilne. Oczywiście odtwarzacze mp3 nie były jeszcze (przynajmniej w Polsce) tak powszechne, ale to wtedy zakupiłem sobie pierwsze "urządzenie mobilne" do słuchania muzyki "everywhere". Był to co prawda discman, ale taki, który umożliwiał odtwarzanie nagranych na płycie CD, plików mp3. W końcu nie trzeba było nosić, oraz co równie ważne, przekładać płyt, aby móc posłuchać swoich ulubionych artystów. Można było stworzyć sobie własną play listę, czy to całych albumów danego artysty, czy ulubionych pojedynczych utworów, aby móc słuchać tego czego się chce. 

Choć wyraźnie czuć było, że empetrójka, nawet przy wysokich bitrate-ach to nie jest jakość audio CD, mimo to możliwość "upchnięcia" kilku albumów na jednym nośniku miało swoje zalety. 
Podróże pociągiem, które dość często wtedy odbywałem, były z muzyką "w uszach" zdecydowanie bardziej przyjemniejsze :) A jakość dźwięku w podróży miała zdecydowanie mniejsze znaczenie.

Pamiętam również z tego okresu, inne tego typu rozwiązanie, czyli walkmana SONY MD na płyty MINI DISC, który również oferował degradację jakości kosztem ilości i zapis na małych płytkach MD w tzw. LP (Long Play) który to umożliwiał nagranie nawet 4 krotnie więcej materiału audio niż przy zapisie w SP (Standard Play).

Moja biblioteka "danych mp3" rozrastała się strasznie szybko, zajmując coraz więcej przestrzeni na dyskach komputera, z których tworzyłem sobie kompilację do discmana, ostatecznie przeniosłem mp3-ki na płyty najpierw CD, a potem gdy format płyt DVD upowszechnił się, również na tego typu nośnik. Mam zresztą ten zbiór do dziś :) Posiadam całe dyskografie zespołów, jednak okazuje się, że są tam zbiory, które nigdy nie zostały odtworzone. Po części przyczyna tkwiła w ilości danych niedodprzesłuchania, a po części również i sprawą firmy Apple muzyka stała się powszechnie dostępna w internecie. W Polsce oczywiście jeszcze jakiś czas musieliśmy na to poczekać, ale już dało się zauważyć trend odtwarzaczy mp3 i małych słuchawek wbitych w uszy coraz większej ilości mijanych ludzi na ulicach. 

Pierwszy odtwarzacz mp3 (ma go do dziś) został zakupiony z potrzeby chwili. W 2007 roku pojechałem pracować do Anglii i żeby czas w pracy (i po pracy również) mijał szybciej i przyjemniej, zakupiłem sobie jednej z najtańszych i najprostszych odtwarzaczy mp3 firmy TECHNIKA. Sprawdzał się również w podczas weekendowych "spacerów". Od miejsca w którym mieszkałem do większego miasteczka było ok. 6 km i często zamiast wybrać autobus, wolałem przejść się godzinkę z muzyką na uszach. Urządzenie miało 256 MB pamięci, co pozwalało zapisać ograniczoną ilość albumów, a okazało się w zasadzie zaletą, gdyż w końcu wróciłem do słuchania płyt od początku do końca, jak kiedyś, w czasach popularności czy płyt Winylowych czy potem płyt CD. Z dostępem do internetu też w tedy w Anglii nie było łatwo, więc możliwość zdobycia czegoś dobrego do posłuchania była trochę ograniczona. Przed wyjazdem zabrałem ze sobą pewną ilość płyt DVD z mojej biblioteki "danych mp3" i sukcesywnie wrzucałem sobie albumy do posłuchania w odtwarzaczu. 


Odtwarzacz Mp3 - TECHNIKA

Kolejne lata to czas szybkiego rozwoju telefonów komórkowych, które powszechnie umożliwiały odtwarzanie plików mp3, oczywiście na początku w ograniczonej ilości, ale z czasem dzięki kartom SD czy micro SD, można było trzymać już całkiem pokaźną ilość muzyki w telefonach. 

Ja również zacząłem używać w wtedy telefonu jako walkmana, a moim pierwszym telefonem który to umożliwiał była NOKIA 5200 Xpress Music, telefon który w założeniu miał być odtwarzaczem mp3 z funkcją telefonu (więcej informacji na temat moich telefonów można znaleźć w części mojego blogu zatytułowanej - "Od Motoroli do iPhone"). 



Przeprowadziłem się wtedy do Warszawy i "podróżując" komunikacją miejską, dzień w dzień, do pracy przez pół miasta, możliwość włączenia sobie czegoś "w uszy" była bardzo dobrą sprawą. Oprócz muzyki zacząłem wtedy słuchać również audiobooków, chłonąc w ten sposób książki jedna po drugiej. Takie rozwiązanie czyli słuchanie muzyki z telefonu było wygodne, jednak powodowało że bateria telefonu "kończyła" się szybciej niż bym sobie tego życzył. Co prawda na to również wpływało oglądane po raz pierwszy filmów, na ekranie telefonu :) no ale zawsze jest coś za coś.

Mój brat z racji używania wtedy telefonów "z poprzedniej" epoki, miał inne rozwiązanie problemu mobilnego słuchania. Wciąż miał oczywiście discmana (zresztą tego swojego pierwszego PHILIPS-a, który odtwarzał tylko płyty audio), ale pojawił się u niego jeszcze odtwarzacz plików audio firmy z Coupertino. 



Miał małego iPoda Shuffle 2 generacji. Brat już wcześniej był zafascynowany produktami tej firmy i kiedy ja, wciąż tkwiłem na Windows-ach, on do pracy z dźwiękiem zaczął używać najpierw "kolorowego" iMaca G3, a z czasem Mac-a Mini jeszcze na procesorze Power PC G4. Miał chyba jeszcze epizod z blaszakiem pod Windows-em (zresztą przyczyniłem się do tego projektując wydajnego PeCeta do produkcji muzycznych), ale w końcu i tak rozwiązanie problemów, przy pracy z dźwiękiem zakończył (przynajmniej na jakiś czas) czarny Macbook na Intelu. 
Oczywiście słyszałem już wtedy o firmie i produktach Apple, ale jakoś wciąż do mnie "nie przemawiały", podobnie jak ich pierwszy telefon. Byłem wierny Nokii i PC-tom z Windowsem. Mały iPod też nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, choć mały i poręczny, to wymagał dodatkowego oprogramowania. Nie można było sobie wrzucić mp3-ki tak po prostu i słuchać. Jakoś nie widziałem wtedy w tym sensu, oczywiście z czasem się to zmieniło, ale wtedy myślałem zupełnie inaczej.

Ale zanim pojawił się mój pierwszy iPod minęło jeszcze sporo czasu. Wciąż używałem telefonu do tego celu choć coraz mniej słuchałem muzyki a coraz więcej audiobooków. Kolejne moje modele Nokii czyli E65 i 5800 Xpress Music dawały mi taką możliwość. 

Kolejny etap to już telefony i komputery z właściwym logiem na obudowie. Tak z logiem nadgryzionego jabłka. To przez brata oczywiście stałem się ich fanem. Pierwszy pojawił się Macbook i jak to mawiają..... życie stało się prostsze i łatwiejsze. Potem jeden po drugim iPhone-y, których z racji "zaimplementowanego" w nimi iPoda używałem do słuchania muzyki i audiobook-ów

Choć iPhone pozwalał mi na swobodne słuchanie muzyki, ilość zajmowanego miejsca w nim przez aplikacje, czy inne rzeczy powodowała, że zawsze musiałem wybrać, czego akurat chcę posłuchać i to podsunęło mi pomysł, że chciałbym mieć takie urządzenie w którym mógłbym mieć swoją bibliotekę ulubionych płyt i nie musieć wybierać, czego akurat dziś chciałbym posłuchać. 
Wybór był w zasadzie prosty, urządzeniem które sprostałoby temu zadaniu był jedynie iPod Classic z dyskiem 160 GB czyli iPod 6 generacji :) Znalazłem i zakupiłem na OLX takie urządzenie w nieodstraszającej jeszcze cenie. Okazało się że atrakcyjna cena była prawdopodobnie podyktowana "ukrytą wadą" urządzenia, które najpierw nie chciało się "przystosować" do nowego użytkownika, a potem miało jakiś problem z dyskiem.
Sprzedałem ze stratą finansową, ale i tak starczyło jeszcze na podobny model tyle że z mniejszym 80 GB-towym dyskiem.



iPoda używam do dziś, choć w trochę inny sposób niż planowałem początkowo. 
Swojego pierwszego Macbooka Pro w którym miałem pokaźnych rozmiarów bibliotekę ulubionych płyt i z nim synchronizowałem iPoda, w końcu sprzedałem i choć dysk z muzyką został, to w nowo zakupionym Macbook-u Pro nie było ani miejsca, ani potrzeby  na przeniesienie tych wszystkich "danych audio". 
Do "celów multimedialnych" jak i synchronizowania iPoda (a w zasadzie iPodów) kupiłem specjalnie na tę okazję Maca Mini i w nim trzymam moje ulubione płyty, które w zasadzie i tak synchronizuję wybiórczo. Powodem jest oczywiście dostęp do muzyki strumieniowanej przez Apple Music, czy wcześniej Spotify, ale odkryłem nowe przeznaczenie iPoda. Słucham z niego najczęściej podcastów. Na multimedialnym Macu Mini subskrybuje całkiem pokaźną ich ilość. Oczywiście mam dostęp do tych podcastów przez chmurę w moim iPhonie 7, ale wolę tak "oldschoolowo" przy pomocy tradycyjnych słuchawek z kablem (nie bluetooth-owych) posłuchać sobie podcastów z iPoda.
Jakoś to jest naturalne ich środowisko: iPod + Podcast. A druga sprawa to taka że bateria iPhonie starcza wtedy na dłużej :)

W iPodzie trzymam też kopię swojej "pracy na wyjazdy" i czuję się wtedy bezpieczniej, gdyby coś nieprzewidzianego stało się z moim głównym narzędziem, czyli z Macbook-iem. Mam też oczywiście kopię w chmurze i na płytach audio oraz w iPadzie.
Z czasem okazało się że choć iPod Classic ma tą zaletę, że posiada pojemny dysk, to jednak do słuchania podcastów jest to raczej przerost formy nad treścią :) wystarczyłby w zupełności jakiś mały iPod Shuffle :) i tak się też stało, zakupiłem na OLX małego Shuffle 4 generacji.



Historia zresztą podobna do tej z Classic-iem, najpierw trafiłem na uszkodzony w atrakcyjnej cenie, ale w końcu kupiłem "malucha" w bardzo dobrym stanie i w niego "wrzucam" oczywiście wybrane, już podcasty które przesłuchuję w zasadzie w ciągu tygodnia i znów uzupełniam iPoda o kolejnymi odcinkami. Oczywiście kosztem rozmiaru mamy w Shuffle-u utrudnioną nawigację, ze względu na brak wyświetlacza, zatem kolejnym pomysłem na zakupi był iPod Nano 3 generacji. 



Śliczny jest ten iPod. Kształtem przypomina Classic-a, a poręcznością zbliżony jest do Shuffle-a, według mnie brakuje mu jedynie tego Shuffle-wego klipsa do przypinania i byłby iPodem idealnym, choć znalazłem rozwiązanie i tego problemu. Jeszcze przy Classic-u zakupiłem Apple-owego przewodowego pilota do iPodów, z klipsem do przypinania jak w Shuffle-ach. Co prawda ze wspomnianym Classic-iem nie działały wszystkie funkcje, ale te podstawowe (Play, Stop, Previous i Next) działały, więc można było mieć iPoda głęboko w kieszeni, a pilota gdzieś przypiętego.


Z iPodem Nano 3 gen. działa wszytko, łącznie ze złączem słuchawkowym, umieszczonym w tym pilocie, więc jest to dokładnie takie rozwiązanie jakie sobie wymyśliłem. 

Co do iPoda Nano to nie jest jedyny iPod w mojej "kolekcji" z tej rodziny. Wcześniej zaraz po Classic-u zakupiłem iPoda Nano 5 generacji mojej żonie, aby mogła odtwarzać z niego muzykę na szkolnych apelach, gdzie zawsze był jakiś problem z "komputerem do muzyki". 



Niestety żona nie przekonała się do tego pomysłu i pogodziła się już z niespodziankami które pojawiają się podczas pracy z komputerami. W iPod-zie Nano 5 generacji jako ciekawostkę wspomnę tylko,  że jako pierwszy iPod w historii dostał jeszcze jedną ciekawą funkcję, która odróżniała go od pozostałych iPodów - Radio. Nie radio internetowe, lecz  posiada wbudowany zwyczajny tuner FM

Zapomniałem również wspomnieć że moja kolekcja posiada również iPoda Touch 16GB pierwszej generacji. Nie został on kupiony w jakimś konkretnym celu, a bardziej już z pobudek "kolekcjonerskich" i jak widzę ten trend się utrzymuje :) 


Coraz częściej łapię się na tym, że przeglądam portale aukcyjne i ogłoszeniowe w poszukiwaniu kolejnego iPoda do kolekcji :)





Tak jak napisałem we wstępie wczoraj zakupiłem czarnego iPoda Classic 5 generacji  z dyskiem o pojemności 80 GB, a dziś znalazłem na OLX iPod-a Shuffle pierwszej generacji w oryginalnym pudełku, ale niestety już się sprzedał :( Jakiś kolejny kolekcjoner stał się jego posiadaczem. Ciekawe jaki kolejny iPod dołączy do mojej kolekcji. 

Myślę że pokazany 23 października 2001 roku na Apple Special Event przez Steve-a iPod, był dla firmy Apple tym, czym ostatnimi laty jest iPhone. Był produktem który zmienił kierunek postrzegania muzyki na codzień. Choć już wcześniej na rynku było wiele tego typu urządzeń innych firm, to iPod stał się synonimem przenośnego odtwarzacza, to on stał się tym urządzeniem które masowo przeniosło muzykę słuchaną w domu, na ulicę. Oczywiście i iTunes Store miał w tym swój niebagatelny udział, ale to iPod jako urządzenie był głównym elementem napędowym.


iPod najpierw był wielkości talii kart i stawał się najpierw coraz mniejszym i cieńszym urządzeniem, by w końcu dostać dotykowy ekran i stać się iPhone-m bez funkcji telefonu :) co prawda w założeniach ten rodzaj iPoda, miał być przenośną konsolą do grania mobilnego, ale to również był pierwszy krok do powolnego końca iPod-a. 
Po co komu taki "upośledzony funkcyjnie" brat iPhone-a. Co prawda różne modele Shuffle widzę jeszcze nieraz przypięte do sportowych ubrań "osiedlowych" biegaczy, czy iPod-a Nano leżącego na bieżni w siłowni, ale to też za chwilę się skończy dzięki Apple Watch-owi i słuchawkom AirPods. To już niestety jest droga w jedną stronę i tak jak pisałem czas iPoda jest już w zasadzie policzony. Kiedy u Tima Cooka w komputerze w Numbers zaczną się pokazywać liczby ujemne, zapewne zapadnie decyzja o końcu iPoda. 

Szkoda ale.... wszystko się zmienia i choć czasem wracają pewne mody i trendy to tego nieuniknionego końca iPod-a nic już nie jest w stanie powstrzymać. 





Dziś w komputerze mam dostęp do muzyki on-line, lubię jednak posłuchać nagrań z  winylowej czarnej płyty kręcącej się na tradycyjnym gramofonie (mam  AKAI-a AP-Q310), gdzie "czuć" że, ten analogowo zapisany dźwięk, jest zupełnie inny w odbiorze, od tego cyfrowego. I choć mam w kieszeni zawsze ze sobą iPhone-a, z dostępem do nieskończonej biblioteki muzycznej, to jednak wychodząc z domu zabieram ze sobą iPoda, by z niego posłuchać czy to muzyki, audiobooka czy podcastu. Tak jest fajniej. Ktoś powie że oldschool-owo czy hipstersko. Może? Dla mnie po prostu jest fajnie. 
Myślę również, że kolekcja moich iPodów z czasem będzie się raczej powiększać, niż pomniejszać i tak też będzie po prostu fajniej.


5 lipca 2017



Na powiększenie kolekcji nie trzeba było długo czekać, dziś drogą kupna nabyłem przez OLX kolejnego iPoda Touch, tym razem jest to iPod Touch 3 generacji. Może gdy zbiorę już po kilka modeli z jednej "rodziny", zrobię jakieś porównanie tych wszystkich modeli i opiszę wrażenie z codziennego użytkowania każdego z iPod-ów.




Ipod Touch (po lewej 3 gen. po prawej 1 gen.)