Od
Motoroli do iPhone czyli historia moich telefonów.
Wczoraj (9 stycznia) minęło dokładnie 10 lat od premiery prezentacji przez Steve Jobsa
na Macworld pierwszego iPhone i to jest dobra chwila, żeby napisać
coś o moich telefonach komórkowych (nie tylko o iPhone-ach). Jak u
mnie zaczęła się trwająca do dziś przygoda z telefonem
komórkowym? Zapraszam do lektury.
Pierwszy
telefon to oczywiście domowy stacjonarny telefon, jeszcze z tarczą
do wybierania numeru, był to niebieski – Telkom „Tulipan”.
Pamiętam jak na moim osiedlu powstała centrala telefoniczna
(analogowa oczywiście) i dostaliśmy możliwość instalacji
telefonu. Wspomniany „Tulipan” otrzymaliśmy chyba z przydziału.
Do wyboru był „Tulipan” lub model „Bratek” również
Telkomu.
Telkom „Tulipan”
Telkom „Bratek”
To
był pewnego rodzaju kamień milowy i „ucho” na świat. Choć dla
mnie wtedy, kończyło się to na zadzwonieniu do sąsiada z tego
samego bloku :) lub do brata ciotecznego z bloku obok. Ale już dla
moich rodziców, było to już pewnie duże udogodnienie. Pamiętam
do dziś mój pierwszy numer telefonu 35221. Tyle cyfr wtedy
wystarczało, oczywiście z czasem i rozwojem central telefonicznych
(Telekomunikacji Polskiej) i samej telefonii, dokładane były koleje
cyfry z przodu numeru, a potem jeszcze numery kierunkowe zostały
zaszyte w numerze, i tak ostatecznie aż do 9 cyfrowego numeru
telefonu.
Telefonu
stacjonarny w domu był dość długo. Dopiero kilka lat temu, przez
rozwój telefonii komórkowej Mama zrezygnowała z tego „dobra
luksusowego”.
W
późniejszym okresie telefon nabrał i dla mnie większego znaczenia
oczywiście i sferze społecznościowej (taki trochę Facebook audio)
ale również i w sferze „biznesowej”.
Kolejnymi
telefonami, jakie pamiętam, to były analogowe komórki CENTERTEL.
Osobiście nie miałem takiego telefonu, w zasadzie to miałem, ale tylko urządzenia Nokii (Nokia Talkman 620, oraz Nokia 1610) które dostałem od znajomego zza granicy, ale ze
względu na wysokość kosztów, nie zostały one nigdy przyłączone
do polskiej sieci. Znałem natomiast kilka osób, które używały
tego ówczesnego cudu techniki. Mój prywatny „nauczyciel”
basówki" posiadał taką "analogową komórkę", dla niego, jako
muzyka bezpośredni kontakt miał niebagatelne wręcz znaczenie.
Oczywiście jakość połączeń nie była idealna. Choć często
rozmowy przerywane były szumem, lub całkowicie były zrywane, to
możliwość złapania kogoś poza stacjonarnym telefonem
rekompensowała wszystkie te niedogodności.
To
był czas kiedy zacząłem wyjeżdżać często za granicę. Po
którymś z takich wyjazdów dla ułatwienia moich zagranicznych
kontaktów, przywiozłem telefon z sekretarką i faxem, a wspomniany
Telkom „Tulipan” ustąpił mu miejsca. Przekazywanie treści na
papierze w porównaniu do tradycyjnej rozmowy telefonicznej zza
granicą, było może mnie wygodne, natomiast ekonomicznie bardzo
opłacalne (w zasadzie to taki trochę analogowy e-mail)
Pierwszy
telefon komórkowy GSM poznałem w roku 1996, również dzięki znajomemu z
zagranicy, był z tego co udało mi się znaleźć w internecie –
Ericsson GA628 lub Ericsson GH337. Z racji częstych podróży do Polski, znajomy kupił
wspomniany telefon u polskiego operatora komórkowego ERA GSM (obecny
T-Mobile). Wtedy po raz pierwszy miałem możliwość korzystania z
tego "dobrodziejstwa techniki". Pamiętam, że infrastruktura
sieci komórkowej w naszym kraju nie była tak rozwinięta, jak
wspomniany chociażby analogowy CENTERTEL, bo często traciło się
połączenie podczas jazdy samochodem, ale to były wtedy pionierskie
technologie w naszym kraju. Jednak samo zadzwonienie gdziekolwiek z
samochodu (w którym spędzaliśmy wtedy dość sporą część dnia), a nie z budki telefonicznej, było bardzo użyteczne i całkiem
niezwykłe jak na tamte czasy.
Mój pierwszy telefon komórkowy
kupiłem sobie kilka lat później, w roku 2000. Była to MotorolaT2288 Talkabout, potocznie zwana SHARK, w ofercie IDEA POP.
Kupiłem go w nieistniejącym już
dziś salonie w Warszawie przy rondzie Waszyngtona, za całkiem sporą, jak na moje możliwości finansowe wtedy, sumę 369 zł. W tym czasie
również mój brat i moja dziewczyna kupili sobie telefony
komórkowe. Brat miał identyczny model Motoroli, a moja dziewczyna (a obecnie już żona) kupiła sobie bardzo zgrabny, jak na
tamte czasy model Siemensa C25, który ma do dziś. Oczywiście nie
używa go, natomiast leży sobie na półce jako relikt przeszłości.
Ja co prawda również posiadam swój pierwszy model telefonu, jednak
nie jest to mój pierwszy telefon, a taki sam kupiony z sentymentu na
allegro.
Ówczesne telefony w porównaniu do dzisiejszych smartfonów, nie oferowały pewnie tak szerokiego wachlarza możliwości, ale one
wtedy służyły jednak przeważnie do dzwonienia i do wysyłania
sms-ów i w tej roli sprawdzały się wyśmienicie. Motorola w
porównaniu do wspomnianego Siemensa C25 posiadała coś takiego jak
WAP czyli komórkowy internet. Oczywiście nie korzystało się z
niego wtedy, tak jak obecnie. Był to internet wdzwaniany i
koszty połączenia (zresztą nie małe wtedy, w porównaniu do
dzisiejszych taryf) były uzależnione od czasu połączenia, a nie ilości przesłanych danych. Oczywiście w czasie połączenia z internetem, nie można było równocześnie prowadzić rozmowy
telefonicznej. Co do samych kosztów za połączenia, jeśli dobrze pamiętam to IDEA POP miała wtedy dwie
taryfy do wyboru. Jedna uzależniona była od pory dnia, czyli
połączenia między 10-18 były droższe i kosztowały
chyba 3,20 zł za to w pozostałe godziny kosztowały coś ok 1,25
zł. Druga taryfa była stała przez cały dzień i wynosiła coś
około 2 zł czy 2,50 zł, niezależnie od pory dnia. Można było oczywiście
zmieniać taryfę dowolną ilość razy, ale wiązało się to oczywiście z dodatkowymi
kosztami i nie koniecznie mogło się to opłacać (nie pamietam
dokładnie, ale był to koszt ok 5 zł) więc trzeba było jednak się zdecydować na jedną z dwóch opcji. Wspomnę tylko jeszcze, że nie
istniało wtedy naliczanie sekundowe i operator przy
połączeniu naliczał od razu opłatę, jak za minutę rozmowy. Przykre finansowo więc było "wbicie" się komuś na
pocztę głosową, lub odebranie połączenia, jeśli się chciało
tylko "puścić głuchego" :) Dla wyjaśnienia "puszczanie
głuchego" polegało na dzwonieniu do kogoś, przez czas jednego
sygnału w słuchawce i rozłączeniu się zaraz. Wtedy osoba, do
której się dzwoniło, słyszała tylko jeden dzwonek i miała
nieodebrane połączenie, miało to na celu chyba przypomnieć tej
drugiej osobie, o swoim istnieniu lub niekiedy znaczyło "oddzwoń
do mnie" :) Któraś z sieci komórkowych (najprawdopodobniej
była to ERA GSM) spotęgowała jeszcze to zjawisko, wprowadzając
naliczanie kosztów połączenia od 5 sekundy. Więc bez strat
finansowych można było "wbijać" się na pocztę głosową
lub nawet zostać niechcący (czy chcący) odebranym. Wrócę jednak
do wspomnianego wcześniej połączenia z internetem WAP. Był to, tak jak
napisałem wcześniej, tak zwany internet wdzwaniany i z tego co sobie
przypominam, koszt połączenia był chyba inny, niż za połączenia ze zwykłymi numerami w wybranej przez nas taryfie. Był jednak na
tyle "nietani" jak na tamte czasy, że ja z niego korzystałem bardzo, bardzo sporadycznie. Pamiętam jednak pewną sytuację, kiedy całe godziny spędzałem w tym komórkowym
internecie. Któregoś roku mój operator komórkowy wprowadził
promocję na połączenia z WAP-em i z tego co pamiętam za minutę
płaciło się 1 grosz, więc 60 groszy za godzinę serfowania po
"internecie" było stawką akceptowalną. Co prawda
niewiele było serwisów oferujących WAP-owe odpowiedniki swoich
stron WWW, więc większą część z tej promocji spędziłem w chat
roomach, korespondując on-line ze znajomymi, z którymi wcześniej
umawialiśmy się, na ten sam chat na odpowiednim portalu :) Ekonomicznie, była to bardziej opłacalna opcja, niż zwykła rozmowa
telefoniczna czy nawet sms-y. Które w tym czasie chyba jednak były
dominującą usługą, pokusiłbym się nawet może o stwierdzenie, że były
zdecydowanie popularniejsze niż rozmowy telefoniczne.
Kolejnym moim
telefonem była rownież Motorola T192, która funkcyjnie niewiele różniła się od poprzedniego modelu tyle że może miała
bardziej ergonomiczny kształt.
Motorola była wtedy bardzo popularną
marka na naszym rynku. Pamiętam jednym z moich wymarzonych w tamtym
czasie telefonów była Motorola Timeport czy otwierana Motorola V50. Jedak
dostępne były one tylko w opcji z abonamentem, a ja po pierwsze, nie
bardzo wtedy chciałem się wiązać długoterminową umową z
operatorem, a po drugie nie miałem stałego dochodu, więc była to znacząca przeszkoda w podpisaniu umowy abonamentowej.
Oprócz Motoroli
na rynku popularne były wtedy telefony Siemens, Ericsson i
oczywiście Nokia, która najczęściej dostępna była wtedy w
abonamentach, lub do zakupienia niezależnie od operatora, co i w
jednym i drugim przypadku było dla mnie wtedy nieosiągalne. Moja
dziewczyna nie pamiętam już w jakich okolicznościach zmieniła
wtedy swojego Siemensa C25 na Ericssona T20s, był to model z klapką,
który bardziej mi, niż jej przypadł do gustu, więc zamieniliśmy
się na swoje telefony. Zatem kolejnym moim telefonem był Ericsson T20s.
Funkcyjnie w porównaniu do Motoroli, był bardziej ograniczony, sam
wyświetlacz, ze względu na swoją wielkość bardzo ograniczał jego możliwości. Z perspektywy czasu to chyba otwierana klapka
była największą zaletą tego telefonu :) Klapka miała również i
swoje wady. Z powodu umieszczenia w niej mikrofonu, ciągłe
jej otwieranie i zamykanie powodowało, że czasem taśma która
łączyła telefon z mikrofonem ulegała wysunięciu, a w skrajnych
przypadkach trwałemu uszkodzeniu. Pamiętam że i ja spotkałem się
z tą przypadłością, na szczęście trafiłem na łagodniejszą
wersję, czyli wysunięcie się taśmy ze złącza. Udało mi się
jednak bez korzystania z serwisu naprawić ten problem. To był też
telefon, na którym zakończyłem również opcję pre-paid-owego
korzystania z telefonu i zostałem niejako zmuszony, do podpisania
"cyrografu" z operatorem sieci komórkowej.
Mało
skomplikowana historia spowodowała tą zmianę, a mianowicie telefon
został zgubiony przy okazji "tanecznej" imprezy, po jakimś
naszym koncercie, w nieistniejącej już dziś kafejce u znajomego.
Próby dodzwonienia się na mój numer nie przyniosły żadnych
rezultatów i telefon, a co gorsze, mój numer telefonu został już na
zawsze utracony. Nie wiem jak jest teraz, ale wtedy technologia nie
pozwalała na odzyskanie pre-paid-owych numerów telefonu. Ta sytuacja
zmusiła mnie do podpisania umowy z operatorem (to również była IDEA) na tak zwany MIX. Nie był to taki typowy abonament, gdzie korzystanie z usług było nieograniczone, a opłaty naliczane są na
koniec okresu rozliczeniowego, MIX polegał na tym, że
zobowiązywaliśmy się do pewnej stałej opłaty miesięcznej i z
tej puli korzystaliśmy z usług operatora, jeśli jednak
zadeklarowana kwota nam się skończyła, mogliśmy sobie "doładować
konto" kartą, jak w przypadku oferty na kartę. Miało to tę zaletę, że mogliśmy kontrolować swoje wydatki na telefon, opłaty za
usługi były też niższe niż w ofercie typu pre-paid, no i
najważniejsza w tym czasie zaleta dla mnie, to taka, że ceny za nowy telefon były
zdecydowanie niższe niż w ofercie na kartę i tylko nieznacznie
wyższe niż w ofercie abonamentowej. Przez zadeklarowanie stałych
miesięcznych wpływów na konto operatora. Oczywiście im wyższa
zadeklarowana kwota miesięcznego "obciążenia", tym
telefon można było kupić w niższej cenie.
Mój wybór padł wtedy
na NOKIE model 3410 w kolorze żółtym.
Nowy numer telefonu został już ze
mną do dnia dzisiejszego, a firma NOKIA na długie lata stała się dla mnie
synonimem telefonu komórkowego i zdetronizowana została dopiero
przez iPhone-a.
Funkcyjnie nowa Nokia nie miała nic
więcej, czego nie posiadała moja pierwsza Motorola, ale
prostota i wygoda użytkowania tego telefonu, oraz trwała konstrukcja
i bateria wytrzymująca w porównaniu do dzisiejszych smartfonów
"lata świetlne", było tym czymś czym Nokia przyciągała
użytkownika, czyli również i mnie. Nie pamiętam już dziś
dokładnie jak długo miałem ten model Nokii i co dokładnie się z
nią stało potem, ale miała chyba jakieś
problemy techniczne, bo została w końcu zamieniona na model niższy, który okazał się jednak bardziej wytrzymały, przy moim
użytkowaniu. Była to ciemnoniebieska Nokia 3310.
Od poprzedniczki
różnił ją chyba jedynie brak WAP-owego internetu i troszkę
wygląd, lecz cały system operacyjny, z jego ergonomią był
identyczny, więc nie musiałem zmieniać swych przyzwyczajeń i
nawyków. Z tego co pamiętam, Nokia 3310 była kupiona już na
rynku niezależnym, a nie od operatora, chyba w jakimś komisie.
To była wręcz niezniszczalna konstrukcja telefonu. Wielokrotne
upadki, nie robiły na niej zupełnie wrażenia, niejednokrotnie
rozpadła się na wszystkie możliwe kawałki, a po złożeniu
działała, jak by nic się zupełnie nie wydarzyło. Do dziś bardzo
dobrze wspominam ten telefon i nawet ostatnio udało mi się zakupić
na allegro dokładnie taki model telefonu, w takim samym kolorze i wciąż działa jak należy, oczywiście jako
telefon. Z ciekawych funkcji tego telefonu to oczywiście gra Snake
(popularny wąż), słownik T9 pozwalający pisać SMS-y bez
wielokrotnego wciskania pojedynczego klawisza aby uzyskać pożądaną
literę. Można było bardzo szybko pisać w ten sposób, nawet
bezwzrokowo. Kolejną funkcją wyróżniającą Nokie był kompozytor melodii, za pomocą tekstowego trybu można było pisać nuty
określało się wartość rytmiczną i nazwę literową dźwięku, ze
wskazaniem odpowiedniej oktawy (w zależności od wielkości znaku
litery). Znając zapis nutowy można było sobie "skomponować"
dzwonek jaki się tylko zamarzyło :)
Topowym modelem Nokii, z tamtego
okresu to była 6310i posiadająca IrDA, bluetooth i inne wszelkiem
możliwe dobrodziejstwa, jednak wciąż oparta była
na tym samym, niezawodnym systemie operacyjnym, jedynie podświetlenie
wyświetlacza było w niebieskim kolorze. Niestety nigdy nie miałem
takiego telefonu. W tym okresie, mniej więcej był to rok 2005 moi
rodzice również zaczęli korzystać z telefonów komórkowych. Mamie opanowanie telefonu (Nokii 6030 już z kolorowym wyświetlaczem)
przyszło łatwiej, niż tacie i z powodzeniem do dziś dnia używa, co
prawda, dalej prostej nokii z klawiaturą, ale tego typu telefon
spokojnie zaspokaja jej potrzeby. Tata trochę trudniej przyswajał
sobie nową technologię i w zasadzie używał telefonu sporadycznie
i tylko do dzwonienia. Mial "spadkowe" telefony od mojego brata,
najpierw płaskiego Ericssona R320s,(który posiadał fenomenalny Tetris), ale ten telefon ze swoim
zawiłym "interfejsem użytkownika" nie przypadł Tacie do
gustu. Trochę lepiej radził sobie z Nokią 5110. Sprawności w
posługiwaniu się telefonem, jak również i SMS-ami nabrał dopiero
gdy przesiadł się na Nokię, taką jaką miała również Mama, czyli
wspomniany model 6030. Niestety nie doczekał rozwoju technologi komórkowej, a Nokia 6030 była jego ostatnim telefonem.
W tym czasie
(mniej więcej lata 2005-2006) ja również zmieniłem swoją
wysłużoną Nokię 3310 na telefon z kolorowym wyświetlaczem i
pakietowym internetem, oczywiście również Nokię, model 6610i.
Ten
model Nokii posiadał już aparat fotograficzny i możliwość
wysyłania wiadomości multimedialnych MMS.
Oprócz używanego przeze
mnie wtedy telefonu komórkowego, niebagatelne znaczenie miały
również telefony stacjonarne, a zasadzie "budki telefoniczne".
Znajoma wyjechała za granicę i utrzymywanie z nią kontaktu, ze
względu na koszty, ograniczało się w zasadzie do kilku SMS-ów dziennie, ale
chęć rozmowy, wymuszała poszukiwania nowych rozwiązań. I tu
wkracza właśnie wspomniana budka telefoniczna, a w zasadzie tzw. "telefoniczny aparat samoinkasujący",(ciekawy artykuł znalazłem pod tym linkiem). Ale zanim napiszę o samych automatach telefonicznych, nakreślę jeszcze jak radziliśmy sobie w utrzymaniu kontaktu, przy pomocy telefonów komórkowych.
Tak jak wspomniałem znajoma była za granicą (ale posiadała również swój polski numer telefonu), aby ograniczyć koszty, ja pisałem SMS-y na jej polski numer
telefonu, ale ona miała wtedy wyższy koszt w porozumiewaniu się ze
mną, dlatego wysłała mi zagraniczną kartę pre-paid którą ja
miałem w drugim telefonie (w mojej wysłużonej Nokii 3310) i tak
stworzyliśmy "tanie połączenie" SMS-owe do siebie.
Ja
wysyłałem do niej SMS-y na Polski numer, a ona odpisywała mi na
mój numer zagraniczny i w ten sposób i ja i ona płaciliśmy za
SMS-y "lokalnie" według stawek swoich operatorów.
Niestety rozmowy
telefoniczne obarczone były (zresztą tak jak i dziś) dodatkową
opłatą roamingową. Więc nie było by już tak tanio, nawet
dzwoniąc do siebie na numery "swojego" aktualnie kraju.
I tu z pomocą przyszła budka telefoniczna, choć w zasadzie mógł
to być jakikolwiek numer stacjonarny (komórkowy również), ale ze względów zachowania
prywatności, jak i kontroli kosztów, były to jednak budki
telefoniczne.
Standardowe koszty zagranicznych rozmów telefonicznych, choć niższe niż połączenia komórkowe, nie były jednak wystarczająco tanie, aby prowadzić dłuższe rozmowy, z pomocą jednak przyszły karty typu TELEGROSIK
(zresztą działają do dziś). Była to karta o pewnej wartości, która pozwalała przez numer dostępowy dzwonić taniej za granicę.
Dzwoniło się na polski numer dostępowy, wpisywało się numer karty
i pin, a następnie, zapewne przez internetowe łącza typu VoIP,
dodzwaniało się na jakiś numer w danym kraju i dalej połączenie było
realizowane już lokalnie. W zasadzie zasadza działania miała dla
mnie wtedy mniejsze znaczenie, niż to że mogłem rozmawiać z
zagranicą nawet po kilka godzin. Pamiętam że była też promocja, że od którejś minuty połączenia było taniej, czy że od
10 do 30 minuty rozmowa była za darmo. Dziś już nie pamiętam, na czym
dokładnie polegała ta promocja natomiast pozwalała na zdecydowanie
dłuższe połączenia z zagranicznymi numerami.
Co do wspomnień o
samych budkach telefonicznych, to pamiętam te wielkie tzw. aparaty wrzutowe, których w moim mieście nie było aż tak wiele. Na pewno były przy poczcie głównej, na poczcie przy dworcu
PKP jak i na samym dworcu również, oraz kilka rozsianych po mieście
(na głównym placu miejskim).
Bardzo dobrze pamiętam jeszcze jeden
automat telefoniczny, umieszczony w Szkole Muzycznej do której wtedy
uczęszczałem. W głównym budynku szkoły mieścił się również
żeński internat i automat najczęściej oblegany był przez
dzwoniących do rodzinnych domów, uczniów szkoły. Oni z drogimi
połączeniami radzili sobie jeszcze w zupełnie inny sposób, na tak
zwanego "pstrykacza" :)
Przypadkowo na dokładny opis metody "pstykacza" trafiłem szukając obrazków z automatami telefonicznymi pod tym linkiem
W zasadzie można było by
podciągnąć ich pod określenie Freekera, choć bardziej znana im
była zasadza korzystania ze wspomnianego "pstrykacza", niż
system telekomunikacyjny.
Wielkie telefony w końcu zostały
zastąpione mniejszymi, na początku również posiadły tarczę do wybierania numeru,
a z czasem i w tych nowych mniejszych i poprzednich większych, tarczę
zamieniono na klawiaturę numeryczną.
Co do monet wrzucanych do automatu, pamiętam że były one zastąpione przez pewien okres żetonami, oznaczonymi literami A, B i C, a z czasem (po denominacji) znów
powrócono do monet.
Ale dopiero kolejne automaty, były według mnie
przełomowymi, czyli te niebieskie na kartę magnetyczną.
Nie
posiadały one otworu do wrzucania monet, a jedynie szczelinę na
wsunięcie karty z paskiem magnetycznym, na którym była zakodowana
odpowiednia ilość impulsów. Znałem, bardziej z opowieści
niż praktyki historie o naklejaniu na zużyty pasek magnetyczny, taśmy z magnetofonu czy magnetowidu, ale tak jak i wtedy tak i dziś
wydaje mi się to trochę bajką, choć może ziarnko prawdy w tej opowieści
można by znaleźć, w końcu to pasek magnetyczny i teoretycznie
można go namagnesować w dowolny sposób impulsami elektrycznymi.
Więc może coś w tym było prawdziwego. Znałem również historie o tańszych "lewych" kartach
magnetycznych, które się dało kupić na "czarnym rynku",
ale również nigdy się z taką naocznie nie spotkałem.
Poza
wspomnianym epizodem z rozmowami zagranicznymi przy użyciu TELEGROSIKA, generalnie bardzo rzadko korzystałem z automatów
telefonicznych, choć pamiętam, ze zawsze miałem przy sobie jakąś
kartę telefoniczną, w razie nieprzewidzianych okoliczności. Ale nawet w
czasach przedkomórkowych, korzystałem jedynie, wtedy gdy wyjechałem gdzieś dalej
poza dom, żeby zadzwonić że dojechałem i wszystko jest ok.
Wrócę
jeszcze tylko na chwilę do niebieskich automatów telefonicznych,
które nie pamiętam czy od samego początku (wydaje mi się że
dopiero później to wprowadzono) posiadały pewną przełomową
funkcję, czego nigdy wcześniej nie miały tego typu automaty, a
mianowicie automat posiadał swój numer, na który można było
zadzwonić, jak na dowolny inny telefon stacjonarny.
Kolejnym modelem
automatu który pamiętam był srebrny automat, również
na karty telefoniczne z tym że tu już można było używać kart "chip-owych", czyli zamiast impulsów zakodowanych na pasku
magnetycznym, kodowanie odbywało się w chip-ie karty (rozwiązanie stosowane do dziś na przykład w kartach bankomatowych).
Z czasem te automaty zostały również zastąpione modelem typu "Jajko", a ostatnie automaty jakie pamiętam to żółte.
Nie wiem
jakie było kryterium wymiany automatów, na nowy model, ale często
można było spotkać obok siebie automat na żetony (czy monety), a
obok ten na kartę. Lub na kartę magnetyczną, a obok ten już na
kartę chip-ową. Taka niejednorazowa wymiana aparatów miała pewną zaletę, że nie byliśmy zobligowani tylko do jednego "formatu", a mieliśmy wybór czy skorzystać z monet, (czy żetonów) czy z
kart. Znając jednak życie, to akurat wtedy kiedy potrzebowaliśmy automatu na
żetony, w okolicy były tylko te na karty magnetyczne, a kiedy
mieliśmy akurat kartę, to jedyny automat, który udało nam się znaleźć, to
był akurat ten na żetony.
Na szczęście to już były czasy kiedy
telefony komórkowe były na tyle popularne, że korzystanie z budek i
automatów telefonicznych powoli stawało się mało popularne.
Wróćmy jednak do tematu "komórek". Tak jak wspomniałem, byłem wtedy posiadaczem "kolorowej" Nokii 6610i. Używanie jej
jak i poprzednich Nokii nie sprawiało żadnych kłopotów,
intuicyjność była wciąż na wysokim poziomie, dodatkowe funkcje
tylko rozszerzały możliwości w codziennym użytkowaniu. Aparat fotograficzny, jak na dzisiejsze
standardy był raczej kiepski, natomiast sama możliwość zrobienia
zdjęcia w każdych okolicznościach, mając go zawsze ze sobą, była
już czasem na wagę złota. Pakietowe przesyłanie danych
umożliwiało proste przeglądanie stron w wersji "lite" i
czasem nawet z tego korzystałem, traktując to jednak raczej jak
pewnego rodzaju ciekawostkę, niż coś czego używałem na codzień. Nokię 6610i mam zresztą do dziś i to dokładnie ten mój egzemplarz.
Służył mi dość długo, pamiętam że jeszcze po przeprowadzce do
Warszawy, czyli jeszcze w rok 2007 go używałem.
Kolejny telefon, jaki kupiłem służył mi chyba najkrócej. Była to oczywiście
Nokia, model 5200 Xeprss Music i kupiłem go chyba juz w abonamencie.
Koncepcja samego telefonu była całkiem niezła, natomiast samo wykonanie
już trochę gorsze. Był zaprojektowany jako prosty telefon z
przejrzystym menu (system nokia s40), z przeznaczeniem jako odtwarzacz muzyki (posiadał dodatkowe klawisze
obsługujące bezpośrednio programowy odtwarzacz). Konstrukcja przesuwającego się ekranu w raz z przyciskami funkcyjnymi do góry, odsłaniała na drugiej części obudowy, ukryte pod ekranem klawisze. To było
całkiem sprytne rozwiązanie, ale taka jak wspomniałem, jakość
wykonania powodowała że telefon "nabierał luzów" podczas użytkowania. Spasowanie obudowy dawało również wiele do
życzenia. Mnie natomiast spotkała jeszcze inna przypadłość tego
telefonu, przestał działać głośnik, nie wiem czy coś nie
stykało z powodu częstego używania słuchawek, czy po prostu
"padł" głośniczek, nie zgłębiałem tego tematu i
sprzedałem telefon w takim, jak był stanie.
Pomysł Nokii na ten
model był całkiem dobry, natomiast tak jak wspomniałem, wykonanie
już miało wiele do życzenia. Potrafił nagrywać filmy video
(jakość była oczywiście dość słaba), ale filmy dało się
nagrywać, był odtwarzaczem i coś co bardzo ułatwiało życie, czyli
slot na kartę mikro SD, na której można było przechowywać,
zdjęcia, filmy i muzykę.
Wcześniej dostęp do danych telefonu odbywał się w
zasadzie przez specjalny kabel Nokii DKU-5 (dość drogi wtedy), były
oczywiście zamienniki, ale potrzebowały innego dodatkowego
oprogramowania, gdyż nie działały z programem Nokia PC Suite. Program Oxygen Manager potrafił dużo więcej "wydobyć" z telefonu, ale dane był zupełnie niekompatybilne z danymi
z programu Nokia PC Suite. Ten model telefonu, nie potrzebował ani kabla, ani programu, gdyż mieliśmy bezpośredni
dostęp do danych na karcie micro SD. Posiadał też wszystkie
możliwe "porty" komunikacji bezprzewodowej IrDA,
bluetooth. Nie miał niestety tylko WI-FI. Nie miałem wtedy w
domy własnego internetu, łączyłem się czasami przez GPRS w
telefonie, ale nie było to opłacalne rozwiązanie, dlatego gdybym posiadał w telefonie moduł WI-FI mógłbym korzystać z publicznych
hot-spotów które wtedy zaczęły się pojawiać. Pretekstem do
zmiany telefonu, na taki który posiadał już WI-FI, był właśnie ten uszkodzony głośniczek w Nokii 5200. Nie naprawiałem go tylko
sprzedałem, dołożyłem jeszcze całkiem pokaźną kwotę i zakupiłem
jak na moje potrzeby fenomenalny telefon (oczywiście że Nokię)
model E65.
Była konstrukcją zbliżona do swojej poprzedniczki
(Nokii 5200) jednak jakość wykonania tu była na bardzo wysokim
poziomie, telefon nie był wykonany z plastiku i mocowań w postaci zaczepów, lecz konstrukcja była oparta o części wykonane z metalu i skręcana na śrubki.
Oczywiście telefon został zaprojektowany dla zupełnie innego rodzaju
odbiorcy, gdyż cała seria E była ofertą Nokii dla biznesu.
Telefon posiadał symbiana 9.1 i jeden z najlepszych interfejsów użytkownika jaki stworzyła Nokia, czyli Series60 3rd. Był to bardzo
wygodny i intuicyjny interfejs w użytkowaniu. Telefon posiadał dokładnie
wszystkie funkcje poprzedniego mojego modelu, z tym że tu już jakość
i zdjęć i filmów była zdecydowanie lepsze i już wtedy
akceptowalna. No i najważniejszy wtedy dla mnie element czyli moduł WI-FI (posiadał również modem 3g, więc można było
korzystać z internetu nie tylko przez WI-FI). Jedynie brak czego można by było mu zarzucić, to to, że nie miał funkcji udostępniania Internetu - czyli HotSpotu WI-FI. Internet w telefonie był jak na ówczesne moje
możliwości finansowe dość drogi, dlatego częściej jednak starałem się
korzystać z publicznych WI-FI. Najczęściej w drodze z pracy do domu, zatrzymywałem się w Empiku na Marszałkowskiej, gdzie można
było właśnie z takiego punktu WI-FI skorzystać.
W końcu i z
brakiem punktu dostępowego w telefonie również sobie poradziłem. Podpisałem umowę z siecią PLAY na internet w abonamencie oraz
modem 3G Huawei e173, przez co nie byłem już uzależniony od publicznych
punktów WI-FI, za to coraz częściej zacząłem wozić wszędzie ze
sobą laptopa. Zawsze coś kosztem czegoś. Na szczęście Macbook
bez problemu udostępniał WI-FI z modemu 3G, więc będąc w pobliżu
mogłem korzystać z internetu już w Nokii.
Z perspektywy czasowej, był to dla mnie telefon idealny, posiadał dokładnie wszystko co
zaspokajało moje ówczesne potrzeby, a nawet więcej. Bez problemu
komunikował się z komputerem (nawet z Macbookiem) i był wręcz
niezniszczalny w swojej konstrukcji.
Pamiętam jak po sprzedaży Nokii 5200 szukałem
optymalnego dla siebie wtedy telefonu, przeszukując internet "wszerz
i wzdłuż", oczywiście który by nie nadwyrężył zbytnio mojego budżetu i znalazłem właśnie idealne rozwiązanie w postaci tego właśnie
modelu. Używałbym pewnie tego telefonu dłużej, ale
jak mawiają niektórzy, wszystko co dobre, szybko się kończy, lub
jeszcze inni, że historia lubi się powtarzać. Co prawda nie tak szybko, ale jednak historia się powtórzyła i po raz drugi
zgubiłem telefon. Musiał mi albo wypaść, albo zostawiłem go gdzieś w pracy i komuś się "spodobał",
nie mówię tu o kolegach z pracy, tylko o klientach, gdyż pracowałem
wtedy w dużym salonie sprzedaży, więc po prostu ktoś mógł wykorzystać okazję. No trudno, tak widocznie musiało być, gdybym
go wtedy nie zgubił, historia moich telefonów potoczyła by
się zupełnie inaczej. Na szczęście mój numer dało się już bez
problemu odzyskać u operatora, więc przynajmniej tyle korzyści. Natomiast
telefon musiałem kupić już nowy. Nie pamiętam co mną kierowało, żeby nie kupić ponownie Nokii E65, może obawa, że znów zgubię,
a być może dlatego ze na rynku pojawiły się już telefonu
z ekranami dotykowymi i może taki zapragnąłem mieć i ja. Dziś już nie
pamiętam (być może uda mi się znaleźć dokumenty), ale
przypuszczalnie poszedłem do salonu ORANGE i przedłużyłem umowę,
a w zamian otrzymałem telefon w przystępnej cenie. Wybór padł (po
raz kolejny) na Nokie 5800 Xpress Music.
Podobnie jak mój poprzedni model "odtwarzacza audio" z
funkcją telefonu Nokii była to również plastikowa konstrukcja,
z tym że nic się w niej nie przesuwało, więc istniało mniejsze
prawdopodobieństwo że się coś popsuje. Spasowanie elementów, też
nie było takie jak w modelach biznesowych serii E, ale ten telefon
miał inne przeznaczenie. Sam ekran w porównaniu do dzisiejszych
"dotyków" był raczej toporny w użytkowaniu, a sam system
Symbian 9.4 z interfejsem użytkownika s60 5th edition radził sobie
z nim również średnio. Do obsługi dotykowego ekranu, używało
się plastikowego rysika wsuwanego w specjalną szczelinę z boku
telefonu. Sam telefon czasem chwilę "myślał", jak ma
zinterpretować dotknięcie ekranu właśnie w tym miejscu i jaka do
tego obszaru przypisana jest funkcja, ale generalnie dało się
spokojnie z niego korzystać. Posiadał z zasadzie wszystkie funkcje
poprzednika, ale również nie miał możliwości utworzenia Hot Spotu WI-FI :) ale tak
jak pisałem wcześniej, do tego używałem laptopa z modemem 3G.
Używałem tego telefonu jeszcze po zmianie mojej pracy, czyli na pewno był to
koniec 2010 roku, a wydaje mi się że nawet na początku roku 2011.
To
była moja ostatnia NOKIA potem nastąpiła "era iPhone-a"
Nie
pamiętam światowej premiery pierwszego iPhone-a, docierały do mnie
jedynie jakieś informacje w internecie, że coś takiego miało
miejsce.
Konferencja Mac World z 9.01.2007 roku - link).
W Polsce oficjalnej sprzedaży tego modelu nigdy nie było. Za to pamiętam dobrze Polską premierę sprzedaży drugiego iPhone-a, czyli modelu 3G.
Mieszkałem jeszcze wtedy po wschodniej stronie Wisły i wracaliśmy
z moją dziewczyną wieczorem do domu tramwajem. A przed salonem
ORANGE na Targowej widzieliśmy tłum. Okazało się że to była
akcja sprzedaży iPhone-a w Polsce (link do ciekawego artykułu na ten temat - link). Kolejne moje spotkanie
z tym telefonem, odbyło się podczas kursu programu Apple Logic,
organizowanego przez przedstawiciela Apple w Polsce. Większość
uczstników to byli sprzedawcy ze sklepów iSpot, więc naturalne dla
nich było mieć iPhone-y. Nie do końca wtedy przekonywał mnie ten
telefon, który posiadał, nawet w porównaniu do mojej, "nie
topowej" Nokii wiele ułomności. Pierwszy model nie mial jeszcze transmisji opartej o sieć 3G, nie mógł
wysyłać też MMS-ów. Dopiero za chwilę miało się to wszystko zmienić,
ale wtedy jeszcze widziałem w nim wiele wad.
Przełomowym dla
mnie był rok 2011, to wtedy porzuciłem markę Nokia na rzecz
iPhone i tak jest już do dziś. Rynek telefonów komórkowych został
już zdominowany przez smartfony a moja Nokia zdążyła się już
zestarzeć i troszkę zdezaktualizować, no i już mi się znudziła. Miałem już wtedy Macbooka, coraz bardziej zaczynałem
"wkręcać" się w Apple, naturalnym więc stało się
myślenie o zmianie telefonu na iPhone-a. Sam iPhone już nie był
tak "ubogi" w funkcje jak pierwszy model. Był już iTunesStore wypełniony po brzegi aplikacjami, których za to coraz mniej było w
sklepie Nokii. Z tego co pamiętam, po sporej dawce internetowych
informacji o różnych telefonach ostatecznie pozostały do wyboru trzy: Samsung Galaxy (chyba S2), Nokia N8 i iPhone 4, który już był od
roku na rynku. Oczywiście kierowałem się w stronę telefonu od
Apple, ale był on chyba najdroższy wtedy z całej trójki, dlatego
rozważałem jeszcze dwa inne. Rozejrzałem się również w
przysługujących mi ofertach od operatora i po długich rozważaniach, przedłużyłem umowę i zakupiłem....... SAMSUNGA GALXY S2. Tak,
Samsunga. :) To była dla mnie wtedy najkorzystniejsza oferta, którą
zaproponował mi mój operator, żaby stać się posiadaczem iPhone. Zakupiłem za najniższą cenę ten telefon od Orange (być może
była to złotówka, czy równie niska kwota), aby go sprzedać na
znanym portalu aukcyjnym i uzyskać odpowiednią kwotę na zakup wymarzonego iPhone-a. Tak właśnie się też stało. Samsung sprzedał się
bardzo szybko za cenę pozwalającą mi kupić mi nowiutkiego, zafoliowanego jeszcze, czarnego iPhone-a 4 16GB.
Po pierwszym włączeniu,
zaktualizowaniu i zsynchronizowaniu się z iTunes i tymi wszystkimi wstępnymi konfiguracjami,
ukazał mi się ekran z ikonami, zupełnie inny niż w znanych wcześniej telefonach. Ekran był większy, ale telefon poręczniejszy, przez swoją
grubość (a raczej "nie grubość") i reagujący na dotyk idealnie,
bez opóźnień, telefon nie "myślał", co ma zrobić, po
prostu wykonywał tę czynność bezzwłocznie. Całości dopełniało
idealne dobranie i spasowanie materiałów typu szkło i metal.
Używanie tego telefonu było zupełnie innym doznaniem, niż
wszystkich poprzednich moich telefonów. Oczywiście psychiczne
nastawienie na iPhone-a i "zainwestowane" w niego pieniądze
miały również niebagatelne znaczenie, ale to naprawdę był zupełnie inny poziom użytkowania telefonu. Przeniesienie danych
z Nokii, też nie było bardzo skomplikowane, z tego co pamiętam
chyba po bluetooth przeniosłem dane z Nokii, do książki w
Macbooku, potem resztę w iPhonie zrobił iTunes. Nie miałem
najmniejszych problemów ze zmianą "platformy",
zainstalowany był w nim iOS6 ze swoimi "wypicowanymi"
ikonami, wszystko było intuicyjne, nie trzeba było się zastanawiać, do czego co służy i co trzeba zrobić, po prostu się to
robiło. Moja dziewczyna nadal miała Nokię i mówiła, że ona by
się chyba nie odnalazła w tym nowym środowisku, miała wtedy Nokię 6300 i to jej w zupełności wystarczało, zresztą przyzwyczajona była również, do tego prostego interfejsu
Nokii, a iPhone z mnogością funkcji i dotykowym ekranem, oraz
większym rozmiarem, troszkę ją przerażał (ale to miało się
zmienić już niebawem). W końcu w jej Nokii padł z tego co pamiętam, albo mikrofon, albo głośnik, na pewno coś z dziedziny audio i
telefon prawidłowo działał tylko z zestawem słuchawkowym. Żeby
trochę oswoić ją z dotykowym ekranem kupiłem jej Nokię C3-01.Konstrukcja była podobna do Nokii 6300, z tym że telefon
posiadał ekran dotykowy i część funkcji działała z tego
poziomu. Niestety telefon wytrzymał około dwa miesiące i ekran przestał
reagować na dotyk. Ja wtedy od dłuższego już czasu używałem
iPhone i stwierdziłem, że czas żeby i moja dziewczyna zmieniła w
końcu Nokię na "normalny telefon". Kupiłem jej wtedy
używanego iPhone 3GS i zadziałało. Do dziś również i ona używa
tylko telefonów z logiem nadgryzionego jabłka. iPhone 4 służył
mi przez 2 lata, generalnie od momentu używania telefonów Apple, cykl wymiany (oprócz oczywiście wyjątkowych sytuacji) to mniej więcej dwa lata, ze
względu na to, że na taki okres przedłużam umowy u operatora swojej sieci
komórkowej. Kolejnym moim iPhone-m był iPhone 5.
Nie
był jednak zakupiony u operatora. Kupiłem go również nowiutkiego
zafoliowanego w komisie, gdyż znów trzeba było troszkę
pokombinować, żeby mieć iPhone w dobrej cenie :) Możliwość
przedłużenia umowy i uzyskania ciekawej oferty od operatora,
zbiegła się w czasie z taką możliwością u mojej dziewczyny,
więc mieliśmy szersze pole do popisu. Ja kupiłem nowego iPhone 4 8GB (w promocyjnej cenie 9 zł), który do użytku
oddałem swojej dziewczynie, a ona zakupiła jakiś inny, "najbardziej opłacalny" telefon, nawet nie wiem jaki to
był telefon, gdyż już w momencie zakupu telefonu wystawiłem na
allegro i olx i tego samego dnia się sprzedał. Mój poprzedni
iPhone również trafił do sprzedaży i też nie musiałem długo
czekać na sfinalizowanie transakcji. Stało się to nawet na tyle
szybko, że w końcu zostałem zupełnie bez telefonu. Na szczęście
był jeszcze poprzedni iPhone 3GS, którego sprzedałem dopiero po
zakupie nowego iPhone-a 5. A że przenoszenie danych między
iPhone-ami sprowadzało się do wpisywania apple ID, to nie miałem
zupełnie ciśnienia, na "zakładkowe" sprzedawanie
telefonu. W końcu po wszystkich tych handlowych zabiegach
dysponowałem odpowiednią kwotą na zakup nowego iPhone-a 5. W używaniu telefonu nie zmieniło się zupełnie nic, co prawda
iOS był już z nowymi "płaskimi" ikonami, rozszerzoną funkcjonalnością, a sam telefon z szybszym procesorem, no i większym ekranem, ale samo
używanie było dokładnie takie samo, zresztą tak jest w zasadzie, ze wszystkimi produktami Apple. Niestety nie nacieszyłem się nim
długo. Tym razem jednak nie zgubiłem go, a utopiłem w rzece.
Pojechaliśmy ze znajomymi z pracy na kajaki, a połączenie kajaka z
telefonem w kieszeni bez zabezpieczenia przed wilgocią, to nie był najlepszy pomysł
i skończyło się w wiadomy sposób, kajak się wywrócił i
wpadliśmy do wody, ja i iPhone. Ja jakoś przeżyłem, gorzej z
telefonem, zawiborwał tylko kilka razy i padł. Ten model jeszcze nie był
wodoodporny, nie dało się go również rozkręcić i wysuszyć. Kiedy trochę przeschnął, "obudził się " pod trzech godzinach, ale już słabo reagował na cokolwiek. Pod ekran
też dostała się woda, więc pojawiły się jakieś plamy i
przebarwienia. Po powrocie do domu próbowałem jakiś internetowych
metod, na wskrzeszenie zalanego iPhone-a, suszarka, ryż, i inne
"cuda" i niby to pomogło, jednak nie przywróciło
mu pełnej funkcjonalności. Zawieszał się, często ekran
przestawał reagować na dotyk. Zapadła więc decyzja o sprzedaży, jako
uszkodzony i za namiastkę wydanej na niego kwoty znalazł nowego
właściciela, który nawet jeśli troszkę w niego zainwestował, to
i tak nabył go całkiem okazyjnie. Jeszcze przed sprzedażą iPhone-a 5, żeby mieć jakikolwiek telefon, który nie denerwował
by mnie podczas używania, zakupiłem w komisie używanego iPhone 4s
czyli poprzedni model. Ten w pełni spełniał moje oczekiwania, brak
LTE nie przeszkadzał tak bardzo, a do większego ekranu nie zdążyłem
się na tyle przyzwyczaić, że "na szybko" kupiony iPhone 4s został
ze mną do końca zawartej uprzednio umowy z moim operatorem. Mój "nowy" iPhone 4s, również miał nieprzyjemną przygodę, tym razem
rozbiłem mu ekran. Na szczęście koszt wymiany nie był
wysoki, a dużo bardziej opłacalny niż kolejna "handlowa", wymiana na nowy model, więc telefon otrzymał nie dosyć że nowy
ekran, to jeszcze nowiutką baterię. I tak odnowiony dotrwał do
końca mojego poprzedniego zobowiązania abonamentowego u operatora.
Co prawda na koniec naszej współpracy wydajność spadła bardzo, no ale cóż, technologia gnała do przodu i
wszystko było optymalizowane pod nowy iOS i nowego wtedy iPhone-a 6 (rok 2014). Doczekałem na ostatnich siłach do końca
mojej umowy i przy przedłużeniu zakupiłem w promocyjnej ofercie i
tym razem bez żadnych dodatkowych kombinacji nowiutkiego iPhone-a 6 16GB space grey.
Nowy, jeszcze większy i bardziej płaski. Chwilę to
trwało, zanim zaakceptowałem ten nowy rozmiar telefonu. Może gdybym
przesiadał się z "piątki" było by mi łatwiej przejść
z ekranu 4" do 4,7", ale przesiadałem się z 3,5"
ekranu, więc to mogło troszkę zaskoczyć. Zastanawiałem się
nawet, czy może nie zmienić tej "6" na mniejszego "5s-a", ale nie chciałem
już zmieniać jak poprzednio generacji iPhone-a w dół. Został
więc ze mną ten nowy format iPhone 6 i okazało się że podobnie
jak pierwsza moja "czwórka" był bezproblemowo sprawującym
się telefonem przez kolejne dwa lata. W tym czasie zwiedził ze mną
i europejskie i amerykańskie Apple Story. Co prawda pod koniec
swojego okresu wymiany, czyli po dwóch latach od listopada 2014 roku,
musiałem go już ładować przynajmniej dwukrotnie w ciągu dnia,
ale co prawda przy dość intensywnym używaniu. Bateria
prawdopodobnie swoje pierwotne „właściwości” straciła
właśnie, podczas podróży, gdzie z powodu braku możliwości,
kilkukrotnie doprowadziłem do całkowitego jej rozładowania. To w
zasadzie jedyna zauważalna dla mnie wada tego telefonu. Inne
dotyczące i funkcjonalności samego iOS-a czy "ograniczenie"
systemu w stosunku do Androida, zupełnie do mnie nie trafiają. Wciąż
uważam że to jest pewnego rodzaju filozofia Apple i samego Steve-a,
że tak jest to zrobione w iPhonie i w iOS-ie, a nie inaczej i albo to
akceptujemy, albo szukamy alternatywy. Nikt nas przecież nie zmusza, żeby używać czegoś co nam nie odpowiada, czy nie pasuje. A że mi
odpowiada ta filozofia świadczyć może to, że kolejnym telefonem
kupionym w zasadzie zaraz po premierze w listopadzie 2016 roku był iPhone 7, który
jak to mawiają niektórzy, nie ma nawet "mini jack-a".
Szerzej o tym napisałem wcześniej na blogu, przy okazji ostatnich premier
Apple, więc może nie będę tego powielał.
Po kilku miesiącach
używania iPhone 7 stwierdzić mogę tylko tyle, że było to bardzo dobre
posunięcie. Ekran 3D touch którego nie miałem w "szóstce"
jest czymś, bez czego dziś nie wyobrażam sobie używania telefonu, "niefizyczny" przycisk Home, według mnie też jest
bardzo dobrym rozwiązaniem, a brak "mini jack-a" zupełnie
mi nie przeszkadza. No i kolejna sprawa to wodoszczelność, nie
chciałbym bardzo sprawdzać użyteczności tej funkcji, ale jeśli
już jest, to troszkę jestem spokojniejszy o los telefonu. Pozostaje
jeszcze możliwość zbicia ekranu, ale jak mawiają "nauka"
nie poszła w las i od feralnego zdarzenia z iPhonem 4s kolejne, moje iPhone-y mają
już wykupione ubezpieczenie u operatora na taką okoliczność, więc
można spać spokojnie. Mam obecnie jeszcze jeden dodatkowy telefon
na Androidzie, który służy mi w zasadzie tylko jako nawigacja w
samochodzie. Wcześniej był to LG Swift L5, a obecnie wymieniłem go na
ACER-a Liquid Z205P. To oczywiście proste i dość stare telefony, więc o
wydajności można tylko pomarzyć, ale „intuicyjność” Androida
jest dla mnie totalnie niezrozumiała. Może to kwestia
przyzwyczajenia do iOS, ale raczej zamęczył bym się, używając
systemu od Google. Tak wygląda moja historia telefonów komórkowych
(ale i nie tylko). Z perspektywy czasu mogę stwierdzić że w
zasadzie tylko trzy firmy wywarły na mnie wpływ. Motorola, Nokia i
Apple. Czy będzie kolejna? Nie wiadomo? To również firmy, które w
swoich najlepszych latach dyktowały trendy na rynku. Motorola w
zasadzie była pionierem telefonów komórkowych (do dziś pamiętam
reklamę CENTERTEL-a w polskiej telewizji i jej głównej bohaterki - analogowej Motoroli DynaTAC) Niestety Motorola nie
przetrwała kryzysu i w końcu została wykupiona przez Google. Jednak i pod skrzydłami tej firmy, nie za dużo udało się zdziałać, docelowo Google zostawiło sobie jedynie patenty Motoroli, a firmę
odsprzedali chińskiemu Lenovo. Nokia również w swoim czasie był
potęgą i był czas kiedy myśląc "telefon" mówiło się Nokia, być
może ta wiara również była gwoździem do trumny firmy, kiedy to Nokia przespała smartfonowy boom i oprócz tanich modeli z
klasyczną klawiaturą, nie miała za bardzo czego zaproponować
wymagającemu już wtedy odbiorcy. Microsoft próbował podbić rynek
Lumią, jednak nie do końca się to udało i w końcu sprzedali Nokie
Foxconn-owi i teraz Nokia z modelami X, XL i X+ czyli smartfonami na
Androidzie, być może budzi się do życia na nowo. Nowe modele
Nokii mają się pojawić już w tym roku, więc zobaczymy. Być może
będzie sukces. A Apple który swoim telefonem zmienił prawie
wszystko na rynku telefonów komórkowych (mając oczywiście swój
udział w pogrążeniu wspomnianych dwóch poprzednich firm), nadał kierunek w którym należy iść, zupełnie innym firmom takim jak: Samsung, HTC czy Sony, wyznaczył nowe standardy i w kwestii sprzętu
i oprogramowania, choć według niektórych podobno "się kończy", ale tak "się kończy" od kilku już dobrych lat. W zeszłym
roku minęło 5 lat od śmierci Steve-a Jobsa, a firma nadal ma się
dobrze, nawet całkiem dobrze, będąc jedną z najdroższych firm na
świecie, wyznaczała i wciąż wyznacza kierunek dla innych, nie
tylko w dziedzinie telefonów komórkowych. Minęło 10 lat od pojawienia się "pierwszego iPoda z dużym
wyświetlaczem kontrolowanym dotykiem", "komunikatora
internetowego" oraz telefonu, a w wszystko w jednej obudowie.
Choć tak naprawdę w zasadzie wszystko już wcześniej istniało u
konkurencji, to jednak Apple zrobiło to tak, że przekonało użytkowników do używania właśnie ich produktu, a konkurencję skłoniło do naśladowania (często
nieudolnego) i podążania za applowym tokiem myślenia.
Jeśli
ta historia jest podobna do Twojej, albo zupełnie różna zapraszam
do komentowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz