Co
jest z tym LINUX-em?
Od
jakiegoś czasu, oprócz dwóch najbardziej popularnych systemów
stałem się również użytkownikiem kolejnego, a tak na prawdę
nawet kilku kolejnych, pochodzących z tej samej grupy czyli Linux-a.
Tak, tak wiem GNU/Linuxa.
Przez
lata Linux zawsze krążył wokół mnie, ale nigdy „nie wkręciłem“
się w niego tak bardzo, aby stał się moim podstawowym system
operacyjnym. Dziś również jest tylko równoległym systemem, ale
po wielu latach tego „krążenia obok mnie“, w końcu doczekał
się pełnoprawnej instalacji, na specjalnie do tego celu zakupionym
komputerze. Co więcej ten tekst jest właśnie pisany w Linux-owej
aplikacji AbiWord.
Ale
zacznijmy od początku.
Pierwszy
raz z linux-em „poznałem“ się przez mojego znajomego ze
Szwajcarii, do którego często wyjeżdżałem w końcu lat 90
(ubiegłego wieku). Wspominałem już o nim, w innych częściach
mojego
blogu
(to ten sam człowiek, u którego po raz pierwszy zetknąłem się z
telefonem komórkowym i technologią GSM). Tak jak wspomniałem, to
również za jego sprawą poznałem Linux-a, choć "poznałem"
to raczej termin bardzo na wyrost. Powiedzmy, że mój znajomy
zainteresował mnie tym tematem, jednak na tyle powierzchownie, że
dopiero po 20 latach wróciłem do tego tematu, bardziej serio. Choć
można powiedzieć, że obecnie nadal traktuję linux-a bardziej
hobbistycznie. Wspomniany znajomy był fanem technologii, oraz
wszelkich nowinek technicznych i wtedy, na fali swojej fascynacji
linux-em, próbował we mnie zaszczepić "tę miłość“ do
całkiem nowego dla mnie systemu. Obdarował mnie pokaźną
biblioteką literatury fachowej, ja jednak byłem zobligowany do
pracy na jedynym, słusznym wtedy dla mnie systemie, czyli Windows-ie.
Choć filozofia i samego linux-a i open source-owego oprogramowania,
była by całkiem zgodna z moimi ówczesnymi przekonaniami, to jednak
„komercyjna“ platforma wygrała. Linux wtedy również nie
wyglądał tak, jak dzisiejsze dystrybucje, choć ta surowość,
okazuje się, wtedy też do mnie idealnie by pasowała, oczywiście
tylko w konsumenckich zastosowaniach. Ale niestety, tak się nie
stało, ze względu na specjalistyczne oprogramowanie DAW, oraz
sterowniki sprzętu audio, którego używałem w studiu
nagraniowym. Nie istniała wtedy jakakolwiek rozsądna alternatywa
na linux-a, dziś jest już zdecydowanie lepiej w tym temacie, ale wciąż nie tak kolorowo jak by się mogło wydawać. Dlatego zmuszony byłem do używania wtedy Windows-ów. Pracowałem też jednak bardziej off-line niż on-line i kontakt z
internetem, nie był dla mnie priorytetowy. Zresztą sam internet
wtedy w Polsce dopiero co się rozwijał.
Jak to mówią zatem, "ziarnko linux-a padło na niezbyt podatny grunt".
Mój szwajcarski
znajomy, w tamtym okresie, jako pomysł na kolejny swój biznes,
tworzył kafejkę internetową, opartą w głównej mierze, na według niego, cudownym i "bezpłatnym“ linux-ie. Dziś z perspektywy
czasu, myślę że to był całkiem dobry pomysł. Pomagałem mu
nawet przy jej tworzeniu, jednak i to, nie przekonało mnie do zmiany
platformy systemowej.
To
był mój pierwszy kontakt z linux-em. Przez kolejne lata zupełnie
nic w tej materii się nie wydarzyło. Pojawił się kiedyś, jakiś
desktop-owy UBUNTU, jednak bardziej raczej jako ciekawostka, a nie
docelowy system. Dopiero ostatnio, po tylu latach zainteresowałem
się ponownie linux-em i tak jak napisałem wcześniej, do tego
stopnia, że ten teks pisany jest w na "nowym" komputerze z
systemem LUBUNTU i edytorze AbiWord, a sprawcą tego całego
linuxowego mojego "boomu" stał się niejaki mikrokomputer
Raspberry Pi.
Nie
pamiętam dokładnie, co było przyczynkiem do tego, aby stać się
posiadaczem tego małego " "malinowego ustrojstwa",
ale od jakiegoś czasu posiadam go w swojej kolekcji komputerów :)
Czytałem
wcześniej dużo na temat Raspberry PI i zawsze chodził mi po głowie
taki pomysł, żeby mieć ten minikomputer, zawsze jednak coś
powodowało przesunięcie w czasie, jego kupna. Nigdy też, nie
miałem konkretnego pomysłu, na praktyczne wykorzystanie przeze mnie
"malinki", po prostu chciałem ją mieć i dopiero wtedy
sprawdzić, co można z niej wycisnąć.
Aż w końcu
się udało. Znalazłem w całkiem
atrakcyjnej cenie na portalu OLX, wraz
zasilaczem, kartą pamięci
i obudową Raspberry Pi drugiej generacji model B
(z 4 portami USB i 1GB pamięci RAM).
Obecnie dostępna jest już trzeciageneracja „malinki“, troszkę
tylko droższa od swojej
poprzedniczki.
Po standardowym researchu i wyszukaniu wszelkich możliwych
informacji stwierdziłem jednak, że optymalną dla mnie i pod
względem ceny
i możliwości będzie druga generacja.
Z perspektywy czasu i zdobytego już doświadczenia, myślę że
jednak lepszym rozwiązaniem byłoby dołożenie tych kilkunastu
złotych więcej i zakupieniu tej najnowszej „malinki“ z WIFI i
Bluetooth-em na pokładzie. Ale...... może wtedy nie zdobyłbym
nowych umiejętności w kwestii konfigurowania zewnętrznej karty
WIFI (TP-LINK TL WN725n) w linux-ie i być może, nie zainteresował bym się tym systemem
operacyjnym tak bardzo (bo wszystko było by już gotowe). A tak
samodzielnie musiałem zmusić Raspberry Pi, żeby przy pomocy karty
USB WLAN połączyła się z bezprzewodowym internetem. Dla kogoś
kto posługuje się linux-em na co dzień, nie stanowi to pewnie żadnego
problemu, jednak mi zajęło to dobrych parę godzin, szukania
informacji w internecie. Wspomnę tylko, że wybrałem trudniejszą
drogę, gdyż nie chciałem tak po protu podłączyć „malinki“
kablem do internetu, a wtedy pewnie wszystko zakończyło by się w parę
chwil, lecz ja postanowiłem zrobić to bez użycia LAN-u. Musiałem
znaleźć w internecie odpowiedni sterownik, odpowiedni dla mojej
wersji kernela, a potem musiałem umieścić go w odpowiednim miejscu
Raspbian-a, oraz edycji odpowiednich plików systemowych. Oczywiście
posiłkując się internetem wszystkiego dokonałem w terminalu.
Patrząc
na kursor w trybie tekstowym, odżyły wspomnienia z czasów
PC-towego DOS-u i chęć poznania tego co się dzieje „pod spodem“.
Co komputer „robi“ pod graficznym interfejsem. Od 8 lat używam
Mac OS X ze swoim graficznym interfejsem i odzwyczaił mnie zupełnie
od „grzebania“ w systemie, żeby „coś naprawić“, już
Windows w tej materii był
„przyjaźniejszy“ użytkownikowi :)
Choć od zawsze interesowałem się komputerami, systemami i jak
to wszystko działa ze sobą wzajemnie, nie posługiwałem się „internetem od podszewki“ na tyle, by
zgłębiać polecenia terminalowe. Nie
potrzebowałem tego do codziennego życia, więc „nie wkręciłem“
się w to na tyle głęboko,a teraz
dopiero po
wielu latach,
obudził to we mnie Raspbian na „malince“.
Nagromadziłem
„stosy“ fachowej literatury, aby wgryźć się w tajniki poleceń bash-a, przeglądałem różne tutoriale, czy kursy w internecie, aby
móc swobodnie posługiwać się terminalem. Niestety wszytko robiłem
troszkę teoretycznie, gdyż zdobywałem wiedzę podczas wolnych
chwil w pracy, a ćwiczenia praktyczne, z powodu braku platformy
sprzętowej, mogłem przeprowadzać dopiero po powrocie z pracy do
domu. Ta sytuacja spowodowała chęć stworzenia platformy sprzętowej
do testów na linux-ie i praktycznego zastosowania zdobytej wiedzy.
Wymyśliłem że najlepszą opcją będzie przystosowanego jednego z
moich leciwych laptopów z szafy, do pracy z linux-em. Wybór padł na
COMPAQ ARMADA M300 komputer z procesorem Intel Pentium III 500 Mhz na
pokładzie i 192 MB pamięci RAM z zainstalowanym na nim Windows-em.
Przeszukałem internet. aby znaleźć lekką dystrybucję którą
dałoby się uruchomić i używać na tym staruszku. Wybór padł na
AntiX-a z racji tego że podobnie do Rasbian-a, oparty jest również
na Debian-ie. Próbowałem w zasadzie kilku dystrybucji, w tym również
i Debiana, ale komputer nie ułatwiał mi tego. W kategorii "zgłębiania wiedzy" na tematy informatyczne, to wszystko jest
oczywiście na plus, ale myślę że trafiając na podobne przeszkody,
wielu „normalnych użytkowników“
rzuciła by to w diabły :) Ale po pierwsze, nie jestem aż tak
„zwykłym kowalskim“, a po drugie liczyłem się z pewnymi
problemami próbując uruchomić linux-a na „niedzisiejszym“
sprzęcie. BIOS komputera nie posiadał opcji boot-owania systemu z USB
(nie posiadał również napędu CD-ROM) a jedynie z sieci, dysku HDD lub za pośrednictwem dodatkowej podstawki z napędami - "MultiBay" (której nie posiadałem).
Użyłem
programu UNetbootin, nauczyłem się uruchamiania serwera PXE,a
przy okazji trafiłem na program SERVA do uruchamiania z sieci
Windows-ów.
Instalacja Windows 2000 przez LAN z użyciem programu SERVA
Jednak wszelkie próby postawienia systemu spełzły na
niczym :) tradycyjnie próbowałem trudniejszej drogi, czyli bez
użycia internetu :) a tylko uruchomienie serwera na drugim komputerze
w sieci LAN. Niestety wszelkie próby nie
przyniosły oczekiwanego rezultatu.
Dopiero wyciągnięcie fizycznie dysku z "ARMADY", przełożenie do
drugiego komputera (który już posiadał funkcję boot-owania z
napędu CD) i zainstalowania na nim "systemu z pingwinem", oraz
ponowne włożenie go do COMPAQ-a, zakończyły się sukcesem. Do tego "transferu" systemu, użyłem jeszcze bardziej leciwe Siemens-a model: SCENIC MOBILE 500 z procesorem Pentium II 333MMz i 128 MB pamięci RAM
Linux
w końcu się uruchomił. Jednak żeby nie było za
łatwo, po zmuszeniu komputera do
połączenia się przy pomocy zewnętrznej karty WLAN TP-Link WN722n (laptop nie
posiada własnej karty WIFI), co zresztą,
według mnie poszło całkiem sprawnie, nawet tak lekka dystrybucja
linux-a powodowała, że komputer pracował na granicy swoich
możliwości wydajnościowych, a sama praca
na nim nie
należała do przyjemnych i nie przynosiła satysfakcji z używania linux-a.
Projekt z
przystosowaniem starego komputer został porzucony. Jednak chęć
poznania tego systemu operacyjnego „urosła“ już na tyle, że
zacząłem szukać innej drogi, aby zbudować platformę sprzętową
do linux-owych testów.
Wpadłem
na pomysł zakupu jakiegoś niedrogiego, jednak nie całkiem leciwego
sprzętu, na znanym portalu aukcyjnym, tudzież tablicy ogłoszeń
lokalnych OLX. Zacząłem szukać jakiś spełniających kryteria komputerów. Jednak wybór nie był prosty, z reguły za niewielkie
pieniądze można było kupić raczej mało mobilne urządzenia, a jak
potrzebowałem czegoś, z czym będę mógł się swobodnie „przemieszczać“ z
domu do pracy i z pracy do domu. Poruszam się co prawda samochodem,
więc i większy format, nie byłby tragedią, ale raczej wolałem
kupić coś mniejszego. Wybór padł albo na 10 calowego netbooka,
albo na maksymalnie 13 calowego laptopa PC, w zależności od tego,
co trafi się w okazyjnej cenie na wspomnianych wcześniej portalach Allegro i OLX.
Los zdecydował, że był to jednak mały netbook SAMSUNG N 150 PLUS
z dwurdzeniowym procesorem Intel ATOM 1,6GHz i 1 GB RAM. Znalazłem
go w dobrej cenie na OLX-ie, a udało się wynegocjować jeszcze lepszą,
więc komputer dla LINUX-a został zakupiony. Miałem już podobny
komputer w swojej kolekcji (MSI U100, ostatni "Widnows-owy"
komputer mojej żony) jednak
przeznaczony do innych celów, więc szkoda mi go było na poligon
doświadczalny.
Na
dysku SAMSUNGA znajdował się Windows 7 STARTER więc pozostawiłem
go awaryjnie, a większą część z 320GB dysku przeznaczyłem na
LINUX-a. Najpierw miał „stanąć“ DEBIAN, jednak po kolejnej
dawce informacji z internetu, zdecydowałem się jednak na UBUNTU (ze
względu na bezproblemową współpracę z wieloma urządzeniami
zewnętrznymi, ale wciąż korzystający z pakietów DEBIANA).
Kolejna porcja internetowych danych zweryfikowała również i tę
decyzję i docelowo został zainstalowany lżejszy LUBUNTU, który
posiada lekkie środowisko LXDE i lepiej współpracuje z tego typu
komputerami.
Zdobyte wcześniej doświadczenie, choć oczywiście
jednak wciąż niewielkie, pozwoliło bezproblemowo uporać się z
partycjami Linuxa (utworzonymi obok tej z pozostawionym Windows-em 7)
i po niedługim czasie LUBUNTU przywitało mnie swoim środowiskiem
graficznym. Jednak nie ono mnie interesowało i za chwilę używałem
już standardowo CTRL+ALT+F1 włączając terminal (nawet nie w
oknie graficznego środowiska).
Taka
sytuacja trwa od kilku tygodni do dziś. Używam komputera do
zgłębiania tajemnic linux-a i bash-a. Oglądając czy czytając (na
iPadzie) różnego rodzaju kursy Linux-a, mam zawsze przy sobie
urządzenie, na którym mogę przeprowadzić natychmiast ćwiczenia
praktyczne :) sprawdzając w działaniu dane zagadnienie.
Po
kilku tygodniach nauki i używania tego systemu w mojej ocenie, nie
jest to system idealny, według mnie to co jest jego największą
zaletą, czyli otwartość, w pewnym sensie jest jego największą
wadą. Nie wywodzę się ze środowiska geeków, nie używam linux-sa
na co dzień, nie administruję sieciami czy serwerami, bo pewnie w tej
materii linux nie ma sobie równych. Nie używam go również, jako
głównego systemu, a bardziej jako nowe hobby i chęć wejścia w ten
nieznany i pod wieloma względami zupełnie inny świat systemów.
Innej filozofii. W kategorii PC, wychowałem się na DOS-ie, potem
nastały czasy Windows-ów i ta teoretycznie, otwarta architektura
sprzętowa, oraz możliwość późniejszej modyfikacji zachęcała,
mnogość oprogramowania i duża baza sprzętu „bezproblemowo“
pracująca z tym systemem przywiązała mnie do niego na długie
lata. Z czasem jednak zauważyłem że z tej „otwartości“
architektury sprzętowej korzystałem bardzo rzadko, stabilność
systemu wielokrotnie dawała mi do myślenia, z czasem tylko czynnik
ekonomiczny, wraz ze specjalistycznym oprogramowaniem trzymał mnie
przy produkcie Microsoftu. Jednak ilość wad doprowadziła do zmiany
na Mac OS X, i tak jest do dziś dnia.
Przekonałem się do
„zamkniętego“ systemu Apple, gdzie software pisany jest pod ściśle
określony hardware, już w fazie projektowania danego urządzenia, a
nad tym wszystkim czuwają designerzy, który dbają o każdy
detal tak sprzętu jak i interfejsu użytkownika. Natomiast całość, ma kogoś nad tym wszystkim, kto wie jak to wszystko spiąć ze sobą.
Ma wizje tego i czasem nawet potrafi wywrócić wszystko do góry
nogami, postawić wszystko na jedną kartę, aby przeforsować swój
pomysł (tak było często za "rządów" Steve-a). Tego właśnie nie
ma według mnie w linux-ie. To że każdy może coś napisać i
włączyć do dystrybucji, powoduje to, że tworzy się niezły bałagan.
Mnogość samych dystrybucji, duża ilość różnych wersji tego samego
„czegość“, na przykład środowisk graficznych i to że coś
działa na jednej dystrybucji, już nie koniecznie zadziała na innej.
To że każdy może coś napisać, powoduje że mamy bardzo dużo
oprogramowania, które nie powinno czasem w ogóle istnieć, albo jest stworzone
przez ludzi którzy wiedzą to, co chcą osiągnąć, programy
działają poprawnie i stabilnie, jednak interfejs użytkownika jest straszny, lub odwrotnie. Mamy piękny i intuicyjny interfejs, ale program działa
niekoniecznie tak, jak zostało to zamierzone. Zastraszająca ilość
możliwości konfiguracji systemu, powoduje według mnie, brak przejrzystości. Wszystko
idzie równolegle w kilku różnych kierunkach, tworzonych jest
kilka „najlepszych standardów i rozwiązań". Może to moje
przyzwyczajenie do „zamkniętego“ Mac OS X, czy jeszcze bardziej
iOS powoduje to, ale chyba filozofia Apple dziś mi bardziej
odpowiada. To jest również wielokrotnie zarzut do Apple-owych
rozwiązań i mogę to oczywiście zrozumieć, że to co dla mnie
jest wadą, dla innych może być zaletą. Dla kogoś, kto jednak lubi
„zajrzeć do środka“, to może być filozofia za bardzo
ograniczająca i to właśnie dla nich Linux jest idealnym
„placem zabaw“. Ja również sięgnąłem po linux-a tylko dlatego,
żeby przekonać się jak działa system „pod spodem“ i co się
tam dzieje, czego my nie widzimy, pod przykrywką pięknej grafiki i
wodotrysków, czyli jak system realizuje daną funkcję. Linux jest
dla mnie ciekawostką i tak jak wspomniałem nowym hobby i tak pewnie
zostanie. Być może kiedyś zmienią się znów moje poglądy i
przestanę używać Mac OS X, a zacznę czegoś innego. Kto wie, czas
pokaże.