niedziela, 23 kwietnia 2017

Co jest z tym LINUX-em

Co jest z tym LINUX-em?

Od jakiegoś czasu, oprócz dwóch najbardziej popularnych systemów stałem się również użytkownikiem kolejnego, a tak na prawdę nawet kilku kolejnych, pochodzących z tej samej grupy czyli Linux-a. Tak, tak wiem GNU/Linuxa.



Przez lata Linux zawsze krążył wokół mnie, ale nigdy „nie wkręciłem“ się w niego tak bardzo, aby stał się moim podstawowym system operacyjnym. Dziś również jest tylko równoległym systemem, ale po wielu latach tego „krążenia obok mnie“, w końcu doczekał się pełnoprawnej instalacji, na specjalnie do tego celu zakupionym komputerze. Co więcej ten tekst jest właśnie pisany w Linux-owej aplikacji AbiWord.

Ale zacznijmy od początku.

Pierwszy raz z linux-em „poznałem“ się przez mojego znajomego ze Szwajcarii, do którego często wyjeżdżałem w końcu lat 90 (ubiegłego wieku). Wspominałem już o nim, w innych częściach mojego blogu (to ten sam człowiek, u którego po raz pierwszy zetknąłem się z telefonem komórkowym i technologią GSM). Tak jak wspomniałem, to również za jego sprawą poznałem Linux-a, choć "poznałem" to raczej termin bardzo na wyrost. Powiedzmy, że mój znajomy zainteresował mnie tym tematem, jednak na tyle powierzchownie, że dopiero po 20 latach wróciłem do tego tematu, bardziej serio. Choć można powiedzieć, że obecnie nadal traktuję linux-a bardziej hobbistycznie. Wspomniany znajomy był fanem technologii, oraz wszelkich nowinek technicznych i wtedy, na fali swojej fascynacji linux-em, próbował we mnie zaszczepić "tę miłość“ do całkiem nowego dla mnie systemu. Obdarował mnie pokaźną biblioteką literatury fachowej, ja jednak byłem zobligowany do pracy na jedynym, słusznym wtedy dla mnie systemie, czyli Windows-ie. Choć filozofia i samego linux-a i open source-owego oprogramowania, była by całkiem zgodna z moimi ówczesnymi przekonaniami, to jednak „komercyjna“ platforma wygrała. Linux wtedy również nie wyglądał tak, jak dzisiejsze dystrybucje, choć ta surowość, okazuje się, wtedy też do mnie idealnie by pasowała, oczywiście tylko w konsumenckich zastosowaniach. Ale niestety, tak się nie stało, ze względu na specjalistyczne oprogramowanie DAW, oraz sterowniki sprzętu audio, którego używałem w studiu nagraniowym. Nie istniała wtedy jakakolwiek rozsądna alternatywa na linux-a, dziś jest już zdecydowanie lepiej w tym temacie, ale wciąż nie tak kolorowo jak by się mogło wydawać. Dlatego zmuszony byłem do używania wtedy Windows-ów. Pracowałem też jednak bardziej off-line niż on-line i kontakt z internetem, nie był dla mnie priorytetowy. Zresztą sam internet wtedy w Polsce dopiero co się rozwijał. 
Jak to mówią zatem, "ziarnko linux-a padło na niezbyt podatny grunt". 
Mój szwajcarski znajomy, w tamtym okresie, jako pomysł na kolejny swój biznes, tworzył kafejkę internetową, opartą w głównej mierze, na według niego, cudownym i "bezpłatnym“ linux-ie. Dziś z perspektywy czasu, myślę że to był całkiem dobry pomysł. Pomagałem mu nawet przy jej tworzeniu, jednak i to, nie przekonało mnie do zmiany platformy systemowej.

To był mój pierwszy kontakt z linux-em. Przez kolejne lata zupełnie nic w tej materii się nie wydarzyło. Pojawił się kiedyś, jakiś desktop-owy UBUNTU, jednak bardziej raczej jako ciekawostka, a nie docelowy system. Dopiero ostatnio, po tylu latach zainteresowałem się ponownie linux-em i tak jak napisałem wcześniej, do tego stopnia, że ten teks pisany jest w na "nowym" komputerze z systemem LUBUNTU i edytorze AbiWord, a sprawcą tego całego linuxowego mojego "boomu" stał się niejaki mikrokomputer Raspberry Pi.

Nie pamiętam dokładnie, co było przyczynkiem do tego, aby stać się posiadaczem tego małego " "malinowego ustrojstwa", ale od jakiegoś czasu posiadam go w swojej kolekcji komputerów :)
Czytałem wcześniej dużo na temat Raspberry PI i zawsze chodził mi po głowie taki pomysł, żeby mieć ten minikomputer, zawsze jednak coś powodowało przesunięcie w czasie, jego kupna. Nigdy też, nie miałem konkretnego pomysłu, na praktyczne wykorzystanie przeze mnie "malinki", po prostu chciałem ją mieć i dopiero wtedy sprawdzić, co można z niej wycisnąć. Aż w końcu się udało. Znalazłem w całkiem atrakcyjnej cenie na portalu OLX, wraz zasilaczem, kartą pamięci i obudową Raspberry Pi drugiej generacji model B (z 4 portami USB i 1GB pamięci RAM). 


Obecnie dostępna jest już trzeciageneracja „malinki“, troszkę tylko droższa od swojej poprzedniczki. Po standardowym researchu i wyszukaniu wszelkich możliwych informacji stwierdziłem jednak, że optymalną dla mnie i pod względem ceny i możliwości będzie druga generacja. Z perspektywy czasu i zdobytego już doświadczenia, myślę że jednak lepszym rozwiązaniem byłoby dołożenie tych kilkunastu złotych więcej i zakupieniu tej najnowszej „malinki“ z WIFI i Bluetooth-em na pokładzie. Ale...... może wtedy nie zdobyłbym nowych umiejętności w kwestii konfigurowania zewnętrznej karty WIFI (TP-LINK TL WN725nw linux-ie i być może, nie zainteresował bym się tym systemem operacyjnym tak bardzo (bo wszystko było by już gotowe). A tak samodzielnie musiałem zmusić Raspberry Pi, żeby przy pomocy karty USB WLAN połączyła się z bezprzewodowym internetem. Dla kogoś kto posługuje się linux-em na co dzień, nie stanowi to pewnie żadnego problemu, jednak mi zajęło to dobrych parę godzin, szukania informacji w internecie. Wspomnę tylko, że wybrałem trudniejszą drogę, gdyż nie chciałem tak po protu podłączyć „malinki“ kablem do internetu, a wtedy pewnie wszystko zakończyło by się w parę chwil, lecz ja postanowiłem zrobić to bez użycia LAN-u. Musiałem znaleźć w internecie odpowiedni sterownik, odpowiedni dla mojej wersji kernela, a potem musiałem umieścić go w odpowiednim miejscu Raspbian-a, oraz edycji odpowiednich plików systemowych. Oczywiście posiłkując się internetem wszystkiego dokonałem w terminalu. 



Do tego stopnia zafascynowała mnie ta „zabawa“, że postanowiłem głębiej wgryźć się w temat i linux-a, samego terminala i powłoki bash.


Patrząc na kursor w trybie tekstowym, odżyły wspomnienia z czasów PC-towego DOS-u i chęć poznania tego co się dzieje „pod spodem“. Co komputer „robi“ pod graficznym interfejsem. Od 8 lat używam Mac OS X ze swoim graficznym interfejsem i odzwyczaił mnie zupełnie od „grzebania“ w systemie, żeby „coś naprawić“, już Windows w tej materii byłprzyjaźniejszy“ użytkownikowi :) 
Choć od zawsze interesowałem się komputerami, systemami i jak to wszystko działa ze sobą wzajemnie, nie posługiwałem się „internetem od podszewki“ na tyle, by zgłębiać polecenia terminalowe. Nie potrzebowałem tego do codziennego życia, więc „nie wkręciłem“ się w to na tyle głęboko,a teraz dopiero po wielu latach, obudził to we mnie Raspbian na „malince“.




Nagromadziłem „stosy“ fachowej literatury, aby wgryźć się w tajniki poleceń bash-a, przeglądałem różne tutoriale, czy kursy w internecie, aby móc swobodnie posługiwać się terminalem. Niestety wszytko robiłem troszkę teoretycznie, gdyż zdobywałem wiedzę podczas wolnych chwil w pracy, a ćwiczenia praktyczne, z powodu braku platformy sprzętowej, mogłem przeprowadzać dopiero po powrocie z pracy do domu. Ta sytuacja spowodowała chęć stworzenia platformy sprzętowej do testów na linux-ie i praktycznego zastosowania zdobytej wiedzy. Wymyśliłem że najlepszą opcją będzie przystosowanego jednego z moich leciwych laptopów z szafy, do pracy z linux-em. Wybór padł na COMPAQ ARMADA M300 komputer z procesorem Intel Pentium III 500 Mhz na pokładzie i 192 MB pamięci RAM z zainstalowanym na nim Windows-em. 


Przeszukałem internet. aby znaleźć lekką dystrybucję którą dałoby się uruchomić i używać na tym staruszku. Wybór padł na AntiX-a z racji tego że podobnie do Rasbian-a, oparty jest również na Debian-iePróbowałem w zasadzie kilku dystrybucji, w tym również i Debiana, ale komputer nie ułatwiał mi tego. W kategorii "zgłębiania wiedzy" na tematy informatyczne, to wszystko jest oczywiście na plus, ale myślę że trafiając na podobne przeszkody, wielu „normalnych użytkowników“ rzuciła by to w diabły :) Ale po pierwsze, nie jestem aż tak „zwykłym kowalskim“, a po drugie liczyłem się z pewnymi problemami próbując uruchomić linux-a na „niedzisiejszym“ sprzęcie. BIOS komputera nie posiadał opcji boot-owania systemu z USB (nie posiadał również napędu CD-ROM) a jedynie z sieci, dysku HDD lub za pośrednictwem dodatkowej podstawki z napędami - "MultiBay" (której nie posiadałem). 


Użyłem programu UNetbootin, nauczyłem się uruchamiania serwera PXE,a  przy okazji trafiłem na program SERVA do uruchamiania z sieci Windows-ów. 

Instalacja Windows 2000 przez LAN z użyciem programu SERVA

Jednak wszelkie próby postawienia systemu spełzły na niczym :) tradycyjnie próbowałem trudniejszej drogi, czyli bez użycia internetu :) a tylko uruchomienie serwera na drugim komputerze w sieci LAN. Niestety wszelkie próby nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Dopiero wyciągnięcie fizycznie dysku z "ARMADY", przełożenie do drugiego komputera (który już posiadał funkcję boot-owania z napędu CD) i zainstalowania na nim "systemu z pingwinem", oraz ponowne włożenie go do COMPAQ-a, zakończyły się sukcesem. Do tego "transferu" systemu, użyłem jeszcze bardziej leciwe Siemens-a model: SCENIC MOBILE 500 z procesorem Pentium II 333MMz i 128 MB pamięci RAM






Linux w końcu się uruchomił. Jednak żeby nie było za łatwo, po zmuszeniu komputera do połączenia się przy pomocy zewnętrznej karty WLAN TP-Link WN722n (laptop nie posiada własnej karty WIFI), co zresztą, według mnie poszło całkiem sprawnie, nawet tak lekka dystrybucja linux-a powodowała, że komputer pracował na granicy swoich możliwości wydajnościowych, a sama praca na nim nie należała do przyjemnych i nie przynosiła satysfakcji z używania linux-a. 


Projekt z przystosowaniem starego komputer został porzucony. Jednak chęć poznania tego systemu operacyjnego „urosła“ już na tyle, że zacząłem szukać innej drogi, aby zbudować platformę sprzętową do linux-owych testów.
Wpadłem na pomysł zakupu jakiegoś niedrogiego, jednak nie całkiem leciwego sprzętu, na znanym portalu aukcyjnym, tudzież tablicy ogłoszeń lokalnych OLX. Zacząłem szukać jakiś spełniających kryteria komputerów. Jednak wybór nie był prosty, z reguły za niewielkie pieniądze można było kupić raczej mało mobilne urządzenia, a jak potrzebowałem czegoś, z czym będę mógł się swobodnie „przemieszczać“ z domu do pracy i z pracy do domu. Poruszam się co prawda samochodem, więc i większy format, nie byłby tragedią, ale raczej wolałem kupić coś mniejszego. Wybór padł albo na 10 calowego netbooka, albo na maksymalnie 13 calowego laptopa PC, w zależności od tego, co trafi się w okazyjnej cenie na wspomnianych wcześniej portalach Allegro i OLX. 

Los zdecydował, że był to jednak mały netbook SAMSUNG N 150 PLUS z dwurdzeniowym procesorem Intel ATOM 1,6GHz i 1 GB RAM. Znalazłem go w dobrej cenie na OLX-ie, a udało się wynegocjować jeszcze lepszą, więc komputer dla LINUX-a został zakupiony. Miałem już podobny komputer w swojej kolekcji (MSI U100, ostatni "Widnows-owy" komputer mojej żony) jednak przeznaczony do innych celów, więc szkoda mi go było na poligon doświadczalny.


Na dysku SAMSUNGA znajdował się Windows 7 STARTER więc pozostawiłem go awaryjnie, a większą część z 320GB dysku przeznaczyłem na LINUX-a. Najpierw miał „stanąć“ DEBIAN, jednak po kolejnej dawce informacji z internetu, zdecydowałem się jednak na UBUNTU (ze względu na bezproblemową współpracę z wieloma urządzeniami zewnętrznymi, ale wciąż korzystający z pakietów DEBIANA). Kolejna porcja internetowych danych zweryfikowała również i tę decyzję i docelowo został zainstalowany lżejszy LUBUNTU, który posiada lekkie środowisko LXDE i lepiej współpracuje z tego typu komputerami. 

Zdobyte wcześniej doświadczenie, choć oczywiście jednak wciąż niewielkie, pozwoliło bezproblemowo uporać się z partycjami Linuxa (utworzonymi obok tej z pozostawionym Windows-em 7) i po niedługim czasie LUBUNTU przywitało mnie swoim środowiskiem graficznym. Jednak nie ono mnie interesowało i za chwilę używałem już standardowo CTRL+ALT+F1 włączając terminal (nawet nie w oknie graficznego środowiska).





Taka sytuacja trwa od kilku tygodni do dziś. Używam komputera do zgłębiania tajemnic linux-a i bash-a. Oglądając czy czytając (na iPadzie) różnego rodzaju kursy Linux-a, mam zawsze przy sobie urządzenie, na którym mogę przeprowadzić natychmiast ćwiczenia praktyczne :) sprawdzając w działaniu dane zagadnienie.


Po kilku tygodniach nauki i używania tego systemu w mojej ocenie, nie jest to system idealny, według mnie to co jest jego największą zaletą, czyli otwartość, w pewnym sensie jest jego największą wadą. Nie wywodzę się ze środowiska geeków, nie używam linux-sa na co dzień, nie administruję sieciami czy serwerami, bo pewnie w tej materii linux nie ma sobie równych. Nie używam go również, jako głównego systemu, a bardziej jako nowe hobby i chęć wejścia w ten nieznany i pod wieloma względami zupełnie inny świat systemów. Innej filozofii. W kategorii PC, wychowałem się na DOS-ie, potem nastały czasy Windows-ów i ta teoretycznie, otwarta architektura sprzętowa, oraz możliwość późniejszej modyfikacji zachęcała, mnogość oprogramowania i duża baza sprzętu „bezproblemowo“ pracująca z tym systemem przywiązała mnie do niego na długie lata. Z czasem jednak zauważyłem że z tej „otwartości“ architektury sprzętowej korzystałem bardzo rzadko, stabilność systemu wielokrotnie dawała mi do myślenia, z czasem tylko czynnik ekonomiczny, wraz ze specjalistycznym oprogramowaniem trzymał mnie przy produkcie Microsoftu. Jednak ilość wad doprowadziła do zmiany na Mac OS X, i tak jest do dziś dnia. 


Przekonałem się do „zamkniętego“ systemu Apple, gdzie software pisany jest pod ściśle określony hardware, już w fazie projektowania danego urządzenia, a nad tym wszystkim czuwają designerzy, który dbają o każdy detal tak sprzętu jak i interfejsu użytkownika. Natomiast całość, ma kogoś nad tym wszystkim, kto wie jak to wszystko spiąć ze sobą. Ma wizje tego i czasem nawet potrafi wywrócić wszystko do góry nogami, postawić wszystko na jedną kartę, aby przeforsować swój pomysł (tak było często za "rządów" Steve-a). Tego właśnie nie ma według mnie w linux-ie. To że każdy może coś napisać i włączyć do dystrybucji, powoduje to, że tworzy się niezły bałagan. Mnogość samych dystrybucji, duża ilość różnych wersji tego samego „czegość“, na przykład środowisk graficznych i to że coś działa na jednej dystrybucji, już nie koniecznie zadziała na innej. To że każdy może coś napisać, powoduje że mamy bardzo dużo oprogramowania, które nie powinno czasem w ogóle istnieć, albo jest stworzone przez ludzi którzy wiedzą to, co chcą osiągnąć, programy działają poprawnie i stabilnie, jednak interfejs użytkownika jest straszny, lub odwrotnie. Mamy piękny i intuicyjny interfejs, ale program działa niekoniecznie tak, jak zostało to zamierzone. Zastraszająca ilość możliwości konfiguracji systemu, powoduje według mnie, brak przejrzystości. Wszystko idzie równolegle w kilku różnych kierunkach, tworzonych jest kilka „najlepszych standardów i rozwiązań". Może to moje przyzwyczajenie do „zamkniętego“ Mac OS X, czy jeszcze bardziej iOS powoduje to, ale chyba filozofia Apple dziś mi bardziej odpowiada. To jest również wielokrotnie zarzut do Apple-owych rozwiązań i mogę to oczywiście zrozumieć, że to co dla mnie jest wadą, dla innych może być zaletą. Dla kogoś, kto jednak lubi „zajrzeć do środka“, to może być filozofia za bardzo ograniczająca i to właśnie dla nich Linux jest idealnym „placem zabaw“. Ja również sięgnąłem po linux-a tylko dlatego, żeby przekonać się jak działa system „pod spodem“ i co się tam dzieje, czego my nie widzimy, pod przykrywką pięknej grafiki i wodotrysków, czyli jak system realizuje daną funkcję. Linux jest dla mnie ciekawostką i tak jak wspomniałem nowym hobby i tak pewnie zostanie. Być może kiedyś zmienią się znów moje poglądy i przestanę używać Mac OS X, a zacznę czegoś innego. Kto wie, czas pokaże.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz